:)))))
Na razie zasuwam przez pustkowie...
Na koń!
To znaczy na rowerek :))
Puchnę z dumy! Mam nadzieję, że tylko i wyłącznie! Po tygodniu chodzenia dookoła rowerka jak koło jeża, wreszcie wsiadłam na niego. Dość wymówek, że głośny i tralala...
Przejechałam 20 km w ciągu 41 minut i wg mojego licznika spaliłam 300 kcal. Jak na początek wystarczy :)))
Przy okazji poćwiczę sobie język niemiecki i pooglądam zaległe podkasty.
Zameldowałam się na forum: Od 16.06 - 31.12 rowerem dookoła Polski
Dookoła mamy - 3511 km granic lądowych i 775 km linii brzegowej.
Ja zaczynam od granicy z Rosją, bo mam do niej najbliżej :)))
Zaczęłam od Zalewu Wiślanego o dotarłam gdzieś do Piele.
Bilans dnia
śniadanie: kromka chlebka z majonezem zamiast masła, szyneczką i pomidorem
II śniadanie: kefir
Podwieczorek: serek wiejski z truskawkami
Obiado-kolacja: makaron z kurczakiem i warzywami
Na razie jestem najedzona. Ale jakbym zgłodniała, to planuję koktajl z truskawkami na maślance.
Oddałam dziś dyrektorce część papierzysk, te najważniejsze. Jutro z koleżanką mamy od 9 robić analizę wyników nauczania. Wydaje się, że wyjdę w miarę szybko na prostą. W czwartek rada pedagogiczna plenarna :(
Rodzinka dziś umiera po wczorajszych kajaczkach, a ja czuję się wręcz wspaniale. jakiegoś powera dostałam, aż dziwno :))) szczególnie, że pogoda znów do kitu :(((
Może zmobilizuję się i pojeżdżę troszku na rowerku?
Kajaczkowanie udane
Przez chwilę nie było prądu. Całe szczęście, że dopiero zaczęłam pisać, bo bym się chyba zdenerwowała :(
Wczoraj pogoda była wyśmienita: słoneczko, ciepełko, lekki zefirek. Wymarzona wprost na kajaki! Doczekaliśmy się wreszcie!
Ruchu miałam wczoraj pod dostatkiem. Nic dziwnego, że padłam już o 20.
Najpierw musieliśmy przejść ok. 4 km, bo samochody zostawiliśmy w punkcie powrotu. Szybkim marszem, bo jakoś tak czasu zbrakło. Niezła rozgrzewka! O 10.30 byliśmy już na wodzie. Ja w parze z psiapsiółką, z którą już się kiedyś skąpałyśmy. Tym razem obyło się bez przymusowej kąpieli. Jedynie książę małżonek zanurzył się po szyję, bo drzewo, na którym stanął przy przenosce nie wytrzymało jego ciężaru.
Zaczęliśmy spływ na Jeziorze Orzyc, przesmykiem dostaliśmy się na Orzyc Mały a potem bardzo urokliwym kanałem na Jezioro Pisz. Tam na niewielkim cypelku zrobiliśmy sobie popas, bo było już kole południa. Komary gryzły jak wampiry! Ale byliśmy przygotowani, zużyłam całe opakowanie Offa. Popaśliśmy się gdzieś z półtorej godzinki i dalej w drogę, już na rzeczkę Pisę. Polecam wszystkim gorąco tę traskę, bo urokliwa wielce. Według mojego mniemania, dużo, dużo ładniejsza od Krutyni! Samą rzeczką płynęliśmy ze trzy godziny. Nie forsowaliśmy się, bo były z nami świerzynki, które po raz pierwszy miały wiosło w ręku.
Po wszystkim ląduje się na stawie przy więzieniu w Barczewie, na którym ostatni burmistrz zamontował fontannę :))))
Jeśli ktoś chciałby powtórzyć nasz wyczyn, to trzeba tylko wejść na stronkę Straży Pożarnej w Barczewie. Oni zajmują się wypożyczaniem kajaczków i dowożeniem ich na miejsce.
Bardzo, bardzo fajny dzień spędziłam, tym bardziej było miło, że to moje imieninki :))))
Waga dzisiaj wskazała, chyba też w ramach prezentu, 93,1 kg (o 0,9 kg mniej niż tydzień temu), bo grzeczna wczoraj wcale nie byłam, oj nie! W ogóle cały ostatni tydzień sponsorowała dietka co najmniej dziwna, jeśli nie spaśliwa.
Wczorajszy bilans:
śniadanie: pół omleta
popas na spływie: kanapka z konserwą turystyczną i ogórkiem, pieczona kiełbaska, 2 kieliszki krupnika
w kajaku: 3 piwa, 10 (chyba) paluszków (nie swoich)
powieczorek (kolacja?): pyszne ciasto, jeszcze pyszniejze ciasto, najpyszniejsze ciasto.
Końcówka, to oczywiście u teściów, bo teść Alojzy świętuje imieniny razem ze mną :) Wg teściowej wszystkie ciasta były praktycznie bez kalorii ;)) I tej wersji będziemy się trzymać, bo w końcu dziś na wadze mniej i nie będę się zastanawiać dlaczego :))))
Zdjęcia ze spływu już wkrótce...
Słoneczko świeci!
Waga: 93,5 kg
Zatem jedziemy na kajaczki!
Nie chce mi się pisać
Ale skoro i tak muszę jeszcze poczekać aż chlebek się upiecze, to chyba nie mam wyjścia :)
Waga dziś bez zmian: 93,6 kg.
Wczoraj zaliczyłam jeszcze piwko i kabanosika :(
Wybraliśmy się, żeby posłuchać zespołu Shannon z okazji ich 15 lecia, ale zanim zaczęli grać, musieliśmy lecieć na ostatni autobus, bo nie stać nas na taksówkę za 8 dych :(( Ale te dwa zespoły przed nimi nie były takie najgorsze, więc nie narzekam.
Zaliczyliśmy też wystawę Lomografii. Dla mnie to taka śmieciowa sztuka: narobili zdjęć, połowę nie wyszło i wymyślili do tego teorię ;) Ale ja się nie znam, więc udawałam, że wszystko cacy :)))
Dziś na basenie nowy rekord: 41 długości. Po piętnastu minutach była szansa na więcej, ale potem spuchłam. Jednakowoż nie było tak źle, bo facet z pletwami miał problem z dotrzymaniem mi tempa ;) i odpoczywał co 2 długości, a ja nawet na chwilę się nie zatrzymałam. No dobra, facet był po 60-tce i chyba pływał już drugie pół godziny, zatem nie ma co się chwalić.
Za to synkiem mogę znów się pochwalić :) Dzwonili dzisiaj z British School, że zdał egzamin i może przeskoczyć jeden poziom więcej do przodu. Może wreszcie będzie się musiał czegoś pouczyć, żeby zdobyć bilet do kina dla najlepszego w grupie. Do tej pory zbyt łatwo mu to przychodziło. Tylko żebym nie spuchła z tej dumy ;)
Mam nadzieję, że jutro nie będzie padało, bo mamy plana na spływ kajaczkowy Pisą. Byle tylko nikt nie wymyślił wyborów Miss Mokrego Podkoszulka, bo i tak bym znów wygrała ;) tylko woda zimna jak ch...olera!
Oczywiście z tymi wyborami, to ściemniam. Kiedyś po prostu miałyśmy z przyjaciółką wywrotkę i musiałyśmy w mokrych ciuchach wracać przez całe miasteczko do samochodu! A powodem wywrotki był nieszczelny i w związku z tym mniej stabily kajak. Taka jest moja wersja i takiej się będę trzymać!!!
A teraz się przyzam, co pochłonęłam:
śniadanie: tradycyjnie pół omleta z dżemikiem jabłkowym
II śniadanie: kabanosik
obiad: pizza w Telepizzy 3 małe kawałki + coca cola
Podwieczorek: lody z truskawkami i likierem kawowym (pół takiej porcji, co inni)
kolacja: 2 plastry olbrzymy szynki i rzodkiewki
W tzw. międzyczasie: 2 pryncypałki
Szok! Dużo tego się narobiło! Generalnie za mało warzyw! Muszę się poprawić!ą
Koniec roku szkolnego
No to dzieciaki mają wakacje. Chyba już wszyscy rodzice wrócili z pracy, żeby sprawdzić świadectwo. Zatem już nawet lanie zaliczone i wakacje pełną gębą ;)))
Muszę się pochwalić własnym osobistym dzieckiem, które zakończyło pierwszą klasę niemieckojęzyczną w gimnazjum ze średnią 5,2 i wyróżnieniem na regionalnym konkursie matematycznym dla klas I. Dumna chodzę jak paw! Dostał już "premię" od babci i dziadka. A od mamy buziaka :)
Co do drugiego osobistego i dorosłego już dziecka, to dalej czekamy na wyniki matur...
Na koniec roku postawiłam tylko trzy niedostateczne. Ale jedno dziecko może to w sierpniu poprawić, dwóch chłopaków niestety załapało więcej luf i w przyszłym roku będzie miało pecha, bo znów trafią na mnie.
Celujących postawiłam zdecydowanie więcej :)))
Tak tylko się trochę usprawiedliwiam, bo to wcale przyjemnie się tych jedynek nie stawia. Mam wrażenie, że bardziej się nimi przejmuję niż dzieciaki :(((
Bilans dnia:
Waga: 93,6 kg Bardzo podoba mi się ta tendencja spadkowa :))))
śniadanie: kubek koktajlu oczywiście truskawkowego
II śniadanie: kromka chlebka z szynką i pomidorem
w szkole: 4 czekoladki Merci
Dostałam zamiast kwiatków, ale podzieliłam się w pokoju nauczycielskim z innymi łasuchami :)))
Obiad: rosół u teściowej
Tym razem nie skusiłam się na żadne ciasto, a serniczek jeszcze był :))
Podwieczorek: jabłko i kubek koktajlu
I chyba potraktuję to jako kolację, bo sporo tego wyszło...
Mamy w planach wybrać się jeszcze na starówkę, będzie koncert Shanon. Tylko, że padze i padze i zimno... Co za lato?!!!
Spotkała mnie dziś przykrość :(( Żle się dzieje w naszym chórze :(((
Chyba nie jestem już tam mile widziana. Moi najlepsi przyjaciele już zrezygnowali z członkostwa z tego samego powodu. Do tej pory zaciskałam zęby, bo tak lubię śpiewać, ale ileż można znosić upokorzenia.
dzisiaj na zakończenie sezonu artystycznego mieliśmy mieć koncert, dyrygent wymyślił, że w więzieniu. Wszyscy wiedzieli, że moje ostatnie nieobecności na próbach są spowodowane pracą, a nie moim widzimisiem. Mimo to nie wpisali mnie na listę, bo żeby dostać się za kraty, trzeba wcześniej to zgłosić. Ech, szkoda gadać! Smutno!
...
Dzisiaj będzie bezładnie, bo jestem bardzo wzburzona po zebraniu w szkole z burmistrzem. Nie mam siły opowiadać o tym wszystkim, bo szkoda słów :( Nie lubię i nie umiem występować publicznie a musiałam zabrać głos, bo nie lubię jak się ludzi w balona robi i krew we mnie zawrzała! Podobno gadałam do rzeczy, mimo, że w gniewie. Ech, koniec, kropka!!
Biwak trzeba zaliczyć do udanych :))) Wszystkie dzieci wróciły do domu w jednym kawałku ;) i zdrowe!!
Nasza szkoła ma do dyspozycji stary budynek na wsi nad jeziorem i blisko lasu. Kiedyś, przed i krótko po wojnie, była tam szkoła i mieszkanie nauczyciela. Teraz we wrześniu, maju i czerwcu dzieci jeżdżą tam na "zielone szkoły", czyli popularne biwaki. Warunki nie są luksusowe, ale jest dach nad głową, ciepła woda i kibelki z bieżącą wodą. Czego więcej potrzeba?! Tym bardziej, że koszty pobytu, to tylko jedzenie, które muszą przygotować rodzice (na miejscu jest kuchnia). Nie ma tylko ogrzewania.
Pogoda też była całkiem łaskawa. Cały wtorek padało, ale jak zajechaliśmy na miejsce, wyszło słoneczko i mogliśmy zrobić ognisko!
W nocy było trochę zimno, ja zmarzłam, bo zdjęłam na noc skarpetki.
Przed południem zorganizowaliśmy sobie podchody, niestety deszcz wygonił nas z lasu. Całe szczęście, że padało tylko przelotnie. W przelocie świeciło i nieźle grzało słoneczko! Dzieciaki na zmianę grały w piłkę i "mieszkały". W ogóle nie narzekały na nudę.
Jeśli chodzi o jedzenie, mamy-kucharki stanęły na wysokości zadania!!
Od 4 rano smażyły naleśniki z serem, na podwieczorek po parówce, obiad to ziemniaki, mizeria i mięso w sosie z warzywami. Oczywiście nie było zmiłuj i musiałam wszystko zjadać, żeby dać dzieciom dobry przykład. Co też skwapliwie czyniłam :)))
Waga dziś po tym obżarstwie: 93,8 kg.
To tylko dzięki temu ganianiu po lesie!
Do dzisiejszego menu w ogóle nie powinnam się przyznawać :(
Do południa było ładnie:
śniadanie: kromka chleba z szynką i pomidorkiem
II śniadanie: kanapka tzw. szkolna, ale z moim chlebkiem
No i potem się zaczęło :(
Tradycją jest, że absolwenci stawiają nauczycielom ciacho. No to spróbowałam parę ciast. Ale na prawdę tylko spróbowałam, bo od normalnego kawałka odkrajałam sobie kawalącik. Myślę, że złożyłoby się to na jeden normalny kawałek. I tak jestem z siebie dumna, bo wcześniej na pomysł z odkrajaniem bym wcale nie wpadła i jadłabym wszystko, jak leci.
Niestety dalej było jeszcze gorzej. Moja teściowa, to Elżbieta (tak przy okazji: wszystkiego najlepszego Elżbietki :)))), zatem musowo wizytka i znów ciacho!
Zjadłam: kawałek sernika, 2 kawałki biszkoptu z truskawkami i galaretką. Do sukcesów można zaliczyć tylko to, że nie nałożyłam sobie na to wszystko bitej śmietany :))
Wypiłam: 2 lampki koniaku
Kolacja już grzecznie: truskawki i maślanka.
Ale mam za swoje, bo teraz zgaga mnie męczy po tych ciastach :(((
I nie wiem, czy jutro się ważyć i bawić się w masochistkę.
A może będzie to tylko spojrzenie prawdzie w oczy...
Spadam robić papiery, błe...
Za oknem pada
A ja jadę dziś po południu na dobę na biwak z maluchami ze swojej IV klasy :( Mam nadzieję, że się nie pochorują!
Waga: 94,1 kg!
Wiedziałam! To wszystko przez te pryncypałki!
A tu nowe wyzwanie: biwak! Przecież dzieci będą mnie częstować czym popadnie! Nic to! Będę twarda! Byleby nie lało, to może trochę się poruszam?
Żaby się rechoczą
Mam nadzieję, że nie ze mnie :))))
Nic takiego nie zrobiłam! No właśnie, nic! Może jutro....
Bilans
śniadanie: kromka mojego chlebka z wędlinką i ogórkiem
II śniadanie: twarożek domowy Piątnicy
Obiad: trochę za długą zrobiłam przerwę w jedzeniu i za bardzo się napchałam: wczorajsza zapiekanka i chyba pół kg truskawek
Kolacja: 2 wafelki pryncypałki, kubek koktajlu i jabłko
A teraz jestem głodna!!!! Ale idę już spać i nic nie będę jadła!!!!!
To chyba po dzisiejszych przeżyciach. Byłam z córką o 20.00 u dentysty jako ewentualna pomoc w nagłych przypadkach, czyli do towarzystwa. Siedziałam bitą godzinę w gabinecie i słuchałam wiercenia oraz innych równie nieprzyjemnych odgłosów dentystycznych. Z tego wszystkiego rozbolały mnie wszystkie zęby, łącznie z tymi wyrwanymi 20 lat temu, te bolały najbardziej. Brr, nigdy więcej! No chyba że jako pacjent... Lepsze to niż sztuczna szczęka ;)
Baterii nie kupiłam :( A co tam, niech mnie waga oszukuje!
Za to znalazłam książkę o wyszczuplającym myśleniu. Ciekawa jestem, czy jak się w to czary mary nie wierzy, to też działa. Jak zadziała, to uwierzę nawet w to, że kiedyś nawet z VIa coś będzie...może ludzie ;)