Muszę się pochwalić!
Waga 94 kg! Czyli 2,1 mniej przez tydzień i to bez wielkich wyrzeczeń, za to z wielkim pilnowaniem się!
Muszę wymienić baterie w wadze, bo po pierwszym stanięciu na nią przeżyłam horror: 96,9!!!! Żeby to wszystko przetrawić, wywiesiłam pranie, wyprasowałam księciuniowi koszulkę i tak coś mnie tknęło! Za drugom razem było już śliczniunio: 94! Nawet jak stanęłam po raz trzeci, piąty i dziesiąty.
Jednakże baterię wymienię!!!
Chyba byłam grzeczna
Jutro waga, jak wróżka, prawdę mi powie!
Chociaż może być różnie, bo od dwóch dni nie byłam na posiedzeniu :)
Zanim udało mi się zrobić na obiad zapiekankę ziemniaczaną z mięskiem, musiałam wsunąć serek wiejski. Czyli zapiekanka była na kolację.
A na II kolację ;) wypiłam kubek kaktajlu oczywiście truskawkowego.
Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, to null :(
Jedynie odkurzyłam dziś domeczek i wygniotłam chlebek, ale co to tam jest...
Dalej w ramach aktywności fizycznej zmykam do łóżeczka, póki książę małżonek jeszcze nie śpi ;)
Ziewam
Zdecydowanie jestem meteopatką. Znowu pada, nic mi się nie chce. Jutro do roboty i ten tydzień dość ciężki będzie. Zdecydowanie wolę mieć normalne lekcje!
A tu prawie nie ruszyłam papierów. Tylko świadectwa gotowe do wydrukowania i arkusze wypełnione. A gdzie reszta? W polu!!!
Nawet chleba nie upiekłam, ale zaraz zabieram się za to!
Dzisiejsza waga: 94,5 kg.
Jutro się oficjalnie ważę i mierzę i wpisuję wyniki do dzienniczka. Zatem muszę być dziś grzeczna i nie podjadać, szczególnie wieczorem!
śniadanie: 1 wczorajszy placuszek, bo wczoraj nasmażyłam jak dla pułku.
II śniadanie kaszka smakija z wiśniami
Na obiad nie mam pomysła! Ani dla siebie, ani dla rodzinki.
Rekord!
Rewelacyjnie mi się dziś pływało! Pobiłam swój rekord o 2 długości basenu: 40 razy czyli równo 1 km! Jeszcze jestem w szoku! I to wszystko tylko w ciągu 30 minut. Wprawdzie daleko mi do córki, która wyrabia 48, ale do męża już bliżej (44), chociaż on pływa kraulem a ja żabencją :))))
Czyżby to był efekt zrzucenia tych 2 kg? Mniejszy już opór stawiam wodzie?
Ach, a co dopiero będzie, jak jeszcze schudnę - będę śmigać jak syrenka!
Pomarzyć - dobra rzecz!
Bilans (taki sobie)
śniadanie: 2 placuszki z truskawkami (coś jakby omlet)
II śniadanie (po basenie): kabanosik z automatu
Obiad (niestety KFC): twister w zestawie czyli plus frytki i cola
kolacja: jabłko, truskawki i jeden wafelek pryncypałek
Nie potrafię sobie pewnych potraw odmówić (jeśli np wafelki w czekoladzie można nazwać potrawą, hihi), ale słowo daję, że staram się ograniczyć te najbardziej kaloryczne do minimum.
Nie mam wtedy wrażenia, że coś tracę i mam nadzieję, że jak mnie przyciśnie, to w porę się opamiętam, bo w końcu wszystko jest dla ludzi, tylko z umiarem.
Zatem staram się ten umiar znaleźć.
Przymierzyłam dziś 3 pary spodni, wcisnęłam na tyłek a w zasadzie na pół tyłka, bo w branży odzieżowej widać kryzys. Oszczędzają na materiale i spodnie sięgają pół tyci do pici. Niestety nie wygląda to dobrze na grubasach, widziałam to w lustrze (nienawidzę przymierzalni) i niestety na grubych dziewczynach.
Wszyscy chcą wyglądać modnie, ale na diabła się przy tym oszpecają?
Ale ostatnio mam wenę "twórczą" ;)
O rany, jakie długie wpisy robię. I to drobnym maczkiem!
Teraz was zaskoczę, bo podam tylko dzisiejszą wagę: 95 kg.
Nie jest źle, ale ostatnio przyzwyczaiłam się już do spadku. Stąd wniosek, że wczoraj to już przeholowałam z tym piernikiem :(
Dzisiaj bardziej się postaram!
Na śniadanie robię placuszki z truskawkami. Mam nadzieję, że poprzestanę na dwóch!
Bilans, bo do jutra zapomnę
śniadanie: kaszka Smakija z malinami
II śniadanie: owsianka
Obiad: makron z kurczakiem i warzywami
podwieczorek: 1,5 kubka koktajlu z truskawek
kolacja: niestety kawał piernika i jabłko
Miało być tylko jabłko, ale niestety odwiedziliśmy teściów na moment i ...
Jak na mnie, to i tak sukces, bo tylko jeden kawałek a nie 3.
Generalnie ostatnio sporo zmniejszyłam ilość zjadanych porcji. Staram się nie podjadać i znów zaczynam odczuwać normalny głód, a nie chęć na zjedzenie czegoś.
Jeszcze tylko zmobilizować się do codziennego ruchu!
Jutro basen, ale to tylko raz w tygodniu :(
Może mi ktoś poradzić, jaki rowerek stacjonarny zakupić?
Na razie mam mechaniczny na pasek, a chciałabym magnetyczny, bo rodzina i sąsiedzi mają dość hałasu. Ja z resztą również.
Nie zależy mi na bajerach, ale powinien zliczać to, co trzeba i mierzyć tętno.
Ważne, aby był solidny.
Taki prezent na urodziny chciałabym sobie sprawić :)))
Teraz w zasadzie mogłabym jeździć w terenie, ale same wiecie jak to jest, gdy nikogo nie można namówić na towarzyszenie. Sama po lesie boję się jeździć i często czas to mam, ale jak już się ściemni.
Szukam motywacji, przeglądam pamiętniki tych, co schudły dużo, tych, którym się nie udało, tych, które dopiero zaczynają mając do zrzucenia tyle co ja. Różne refleksje mnie nachodzą.
Nie motywują mnie pochwały. Zawsze sobie wtedy odpuszczam i wszystko idzie na marne. Nie rozumiem czemu. Myślę, że są szczere, ale moja podświadomość...?
Trochę mobilizują mnie przykre uwagi. Ale za mało! Chyba już się do nich przyzwyczaiłam. Czasami sama je prowokuję, rzucając "dowcipne" teksty na temat swojego wyglądu i wagi. To chyba taka obrona.
Np. wczoraj książę małżonek na mój tekst, że nałożę sobie mniej, bo przecież się odchudzam, stwierdził, że może wygląda to, co robię na trzymanie diety, ale nie odchudzającej. Trochę przykre to było, ale trudno mu się dziwić, przecież od 10 lat raczej tyję a nie chudnę :((( A jak nawet trochę schudnę, to nadrobię szybko z nawiązką. Już nawet wstyd mi się znów przyznać, że schudłam ostatnio ponad 2 kg. I tak tego nie widać, a nie będzie obciachu jak wymięknę.
Jakiś czas temu, niedawno, na forum, czy w komentarzach toczyła się "dyskusja" o dziewczynach z dużą nadwagą. Że same na to zapracowały, że widocznie nie chcą się postarać i tak dalej, ble, ble, ble.
Kurcze! jakby to wszystko było takie proste, to, do diabła, nie byłoby nikogo z nadwagą. A te laski, które mają do schudnięcia 3 kg też nie musiałyby się męczyć!
Kiedyś, między 20 a 30-tką też tak myślałam, że wystarczy tylko chcieć i nie ma problemu. Teraz mam więcej pokory, ale dopiero teraz - po 10 latach niepowodzeń. Teraz jestem pełna podziwu, dla tych wszystkich dziewczyn, które zawzięły się, mimo, że ich nadwaga już na wstępie znięchęca do wszelkich prób. Przecież 30, 40, 50 kg do zrzucenia to już kosmos! Ale i to się udaje! Ale potem okazuje się, że schudnąć, to była pestka w porównaniu z utrzymaniem tego idealnego stanu, do którego po tylu mękach, staranich i wyrzeczeniach się doszło!
Popatrzmy nawet na Oprah Winfrey! Ile razy ona chudła i tyła. A przecież to milonerka, więc powinna mieć więcej możliwości. Jednak nie w pieniądzach rzecz. No tak, ale w czym? Kto to odkryje i temu zaradzi dostanie Nobla! Niestety nie będę to ja! :((((
To by było na tyle moich nocnych już refleksji na temat odchudzania.
Tak mnie jakoś wzięło...
Tym razem mojemu odchudzaniu nie towarzyszy euforia, jak ostatnio. Bardziej rezygnacja i zwątpienie. Czyżbym zaakceptowała swoją słabość?
Jednak mimo wszystko próbuję coś ze sobą zrobić, jeszcze się nie poddałam!
Zimno, szaro i ponuro
Miałam dziś trochę odgruzować mieszkanie i pogonić do tego bacikiem również dzieci, ale chyba dam im jeszcze pospać. Sama też nie mam na to ochoty, bo jakoś ciemno... Później...
Dzisiejsza waga: 95 kg. No tak...
Wczoraj zjadłam trochę więcej niż powinnam, zatem i tak niezły jest ten dzisiejszy wynik.
Wczorajszy bilans:
późne śniadanie: pół omleta
obiad: dwa naleśniki z serem
kolacja: wędlinka własnej roboty, kotlecik mielony plus pomidorek i marynowane grzybki plus kromka chleba na zakwasie
Potem: kawał ciasta drożdżowego z dżemikiem truskawkowym i dwie lampki tokaju
Dwa ostatnie punkty programu zaliczyłam u koleżanki, której pomogłam wypełniać świadectwa za pomocą programu komputerowego. Szybko poszło, więc sobie poplotkowałyśmy :)
Ale czy ja się kiedykolwiek pozbędę wyrzutów sumienia, gdy zjem coś za dużo. Chyba nawet nie powinnam ich się pozbyć...
Wprawdzie dziś Boskie Ciało
Jeszcze nie mogę tego dnia świętować. Może za rok, gdy sama będę bosko wyglądać :))))
Mam nadzieję, że nie obrażam uczuć religijnych nikogo z was. Sama należę do agnostyków i czasami pozwalam sobie na ironiczne komentarze, ale nie jest moim zamiarem obrażanie kogokolwiek. Każdy ma prawo do swoich poglądów i staram się szanować wybory innych.
Na stole mam stertę dokumentów: dzienniki, arkusze ocen.... Brrrr....
Nie mogę się do nich zabrać, a muszę. Nikt tego za mnie nie zrobi :((((
Najgorsze są sprawozdania. Wolałabym uczyć dzieci miesiąc dłużej, byleby tylko bez pisania bzdurnych sprawozdań. Marzenia....
Dzisiaj dzień zaczął się całkiem nie najgorzej: waga 95,1 kg.
Coś za dobrze idzie, ale nie będę się tym martwić ;)
Wczoraj na śniadanie łyknęłam parę truskaweczek i kawkę.
W szkole o 10 kuchnia przyniosła nam odgrzane dania z wczorajszego bankietu. Mniam. Torta też, ale już go nie ruszyłam. Reszta została pochłonięta wcale nie w dietetycznych ilościach. Tak mi się przynajmniej zdawało, ale ile człowiek zdąży pochłonąć w ciągu 10 minut przerwy?
Na następnej przerwie już nie byłam głodna :))) Bardzo się nasyciłam.
Wiem, że to nie był dobry pomysł ale do 17 już nic nie jadłam, bo mi się po prostu nie chciało.
Na kolację pochłonęłam pieczone ziemniaczki, chyba bez tłuszczu, bo to z mrożonki i popiłam koktajlem z truskaweczek. Wiem, dziwny zestaw, ale tak właśnie chciałam :)
Potem za jakiś czas jeszcze jeden kubek koktajlu i to wszystko.
Dziś, jak tradycyjne w wolne dni, pół omlecika już zaliczyłam.
Dalej w planach mam naleśniki z serem (życzenie rodzinki, która nie może już patrzeć na mięcho).
I nie mam pomysła co jeszcze, ale coś się wymyśli.
Zamówiłam sobie w internecie "majtki obciskające, korygujące i wyszczuplające sylwetkę" i wczoraj przyszły. Nie mam złudzeń, że będę w nich wyglądać jak laska, w końcu musiałam zamówić największy rozmiar :)
I nie to było moim zamiarem. One są z "golfem" i mam nadzieję, że latem będę mogła chodzić w spódnicy i nie obetrę sobie jak zwykle ud do krwi.
W majtki weszłam całkiem sprawnie. Może jakbym zamówiła o numer mniejsze, to już byłabym laska, hihi
No dobra, już dobra, idę popracować...ech....
Wczoraj padłam
Zarówno ze zmęczenia, jak i w znaczeniu: poległam dietkowo.
Mieliśmy w szkole konferencję na podsumowanie projektu unijnego, więc od dwóch dni totalne zamieszanie. Ale spoko, nasza dyrekcja tak ma, wszyscy przyzwyczajeni, robią swoje. Każdy miał już 2 tygodnie temu przygotować prezentację z prowadzonych zajęć. Wszyscy wtedy chyba zaczęli, ja dopiero wczoraj rano, bo przedwczoraj zabalowałam :)) I nie będę się chwalić, ale moja na tle innych dwudziestu wypadła chyba najlepiej, bo była krótka i naprawdę pokazała, czym dzieci się zajmowały, a nie zdjęcia z zajęć.
Wracając do sedna, wyczystko trwało 2, 5 godziny. Masakra! Był jeden powód, dla którego wszyscy wytrwali do końca: bankiet po konferencji dla wszystkich gości na ok. 400 osób. Tort miał powierzchnię metra kwadratowego i ja tu wcale nie przesadzam. Był ze zdjęciem szkoły i tymi wszystkimi znaczkami unijnymi, które każą umieszczać na każdym świstku. Nie wiem, czy tych znaczków na torcie nie potraktować jako ironii...
No dobrze, dość plotek, przejdźmy do bilansu.
Najpierw wczorajsza waga: bez zmian 96,1.
Lekko się zdziwiłam, bo wieczorem były i serki i ciastka i winko i nie wiem co jeszcze. To chyba tylko, że przed południem byłam bardzo grzeczna.
Dzisiaj za to totalny szok: 95,7 kg! Cud jaki, czy co. Czyżbym za długo spała? Która godzina, może powinnam już lecieć do pracy?
Wczoraj zapomniałam zjeść śniadania, bo w pośpiechu od 5 robiłam prezentację.
W locie chwyciłam tylko ze 4 truskawki.
Przypomniało mi się o 10 i zjadłam wczorajszą obrzydliwą bułę z szynką i zwiędłym ogórkiem. Wszystko w locie, bo dalej grzebałam jeszcze przy prezentacji. Szukałam podkładu muzycznego, bo nie lubię występów publicznych i nie chciałam gadać podczas wyświetlania moich wypocin. W kocu wszystko było w prezentacji, a podobno analfabetyzmu prawie nie ma.
Potem pić mi się chciało okrutnie. Znalazłam jakąś truskobanę - obrzydlistwo. Zagryzałam to pomarańczą znalezioną, po dłuższych poszukiwaniach czegoś jadalnego. Nie ryzykowałam picia kawy, bo adrenalinka i tak w żyłach pulsowała.
Do godz. 14 zjadłam jeszcze jedną. Potem chwyciłam w locie jakieś truskaweczki, bo trzeba było jeszcze przygotować plakaty z pracami dzieci, tzn. nakleić je na brystol i jeszcze zawiesić na ścianie. Zawsze zostawiam wszystko na ostatnią chwilę...
Potem pędem do domu, żeby się przebrać. Po drodze zakupiła jakąś wodę do picia i to był przebłysk wrodzonej inteligencji, bo 2,5 godz. w tej duchocie trudno byłoby wytrzymać.
Bankiet rozpoczął się o 20.00. Jakie tam były pyszności!!!!
(Podobno zostało na śniadanie, czyli trzeba iść wcześniej do szkoły)
No i tu się zaczęło:
sałatka warzywna, koreczki z sera, jajeczko faszerowane pastą z tuńczyka, pieczony ziemniaczek, kiełbaska zawijana w boczek, woreczek z piersi kurczaka ze szpinakiem, gyros.
To wszystko jeszcze by uszło, bo było w małych ilościach, jednak się w sumie nazbierało.
Ciast nie ruszałam, wzięłam parę truskawek (jakbym ich mało w domu miała), arbuza, ale zrezygnowałam z bitej śmietany :)))
No ale na koniec ten tort. Po wszystkim miałam wrażenie, że zjadłam go całego i wtedy dopiero przyszło mi do głowy, że przecież nie musiałam jeść całej porcji, a była taka jak dłoń. Ale nie! Alunia musi przecież zjeść wszystko, co dostanie na talerzyku! Tym razem bardzo pomysłowo rozdawali torta na waflach. Uważam, że super pomysł! "Talerzyka" już nie zjadłam - nie zmieścił się ;)
Tylko bilans dnia
I to tak z grubsza, bo troszku zabalowałam...
Rano na wadze 96,1 kg. Szok! Super!
1,2 kg mniej w ciągu tygodnia!
Bez euforii poproszę, bo się zapeszy!
Dzisiaj do 16 było pięknie, wręcz modelowo, ale potem szok. Niepotrzebnie jakieś ciasteczka i rogaliki. Sam serek i winko wystarczyłoby z nawiązką!
Ale trudno, nie będę płakać!
Jak mam dalej chudną to i z takimi sytuacjami trzeba sobie poradzić!
W końcu nie jesteśmy na tym padole łez dla przyjemności, tylko dla przedłużenia genów!