Chciałam podziękować Slasi
Dostałam taką oto wiadomość:
"Dzień dobry,
Zapoznałam się z kilkoma dniami z Pani pamiętnika i nie mogę się
oprzeć, żeby nie napisać do Pani. Chociaż jesteśmy sobie obce, to
jednak zmartwiłam się tym, co przeczytałam i mam do Pani pytanie, czy w
ostatnim czasie sprawdzała sobie Pani poziom cukru?
Je Pani bardzo dużo słodkości, jest Pani senna. Jeśli jeszcze do tego
dochodzi wzmożone pragnienie, to polecałabym zrobić badanie...
Sprawdzić nie zaszkodzi.
Pozdrawiam, Slasia"
Chciałam odpowiedzieć, ale wyświetla mi się komunikat:
Wiadomość nie została wysłana. Adresatem jest nieznany użytkownik.
Zatem odpowiem tutaj:
Dzięki za troskę i czujność :)
Badania robię w miarę regularnie, właśnie zbliża się termin kolejnych. Do tej pory wszystko było w normie, ale wiem, że muszę być czujna, bo moi rodzice mają właśnie cukrzycę. Ale ma Pani rację, wszystkie objawy wskazują, że coś może być nie tak. Do tej pory senność zrzucałam na marną pogodę i na wczesne wstawanie oraz siedzenie do późna. Obiecuję, że będę czujna i niedługo się zbadam :)
Dziękuję i pozdrawiam!
O rany!!! Jak ja się nie mogę zabrać do
papierkowej roboty!!!
Muszę wypełnić dziennik zajęć dodatkowych, a tak nie mogę się do tego zabrać. Muszę opisać osiągnięcia 17 dzieciaków. Brrr! Nie lubię tego!
A tu już weekend zmierza ku końcowi :((( Zimno i mokro, ale przynajmniej było wolne.
Bilans dnia: waga 96,6 kg
śniadanie: pół omleta (tak jak wczoraj) z dżemikiem jabłkowym bardzo nisko słodzonym, własnej roboty
II śniadanie: batonik fitness z automatu na basenie (90 kcal - sprawdzałam na opakowaniu!), po przepłynięciu 36 długości w ciągu 30 min.
obiad: kawałek pizzy (połowa tego co wczoraj) bez piwa
Kolacja: ok. 150 g kartoflaka i kawałeczek babki i lampka koniaku.
Ostatni punkt programu zaliczyłam u teściowej. Babka i koniak był na cześć naszej "osiemnastki", która po raz pierwszy głosowała w wyborach. Dziadek był dumny niesłychanie, że wnuczka skorzystała z jego sugestii.
Hm! Wydawało mi się, że obżeram się dziś niemiłosiernie, ale nie wygląda to tragicznie. Pudełko pierniczków zostało w całości pochłonięte przez dziecka, więc nie było pokus. Chociaż kusiły mnie zapachy w McDonaldzie, gdzie schroniliśmy się przed zimnem, czekając na autobus... Ale zadowoliłam się cafe latte.
Właśnie! Nie umieszczam w bilansie dnia kawy z mleczkiem! W zasadzie wystarczyłoby samo mleko, bo kawa przecież nie ma kalorii. Jednakowoż, czy to konieczne, jeśli nie słodzę? Z pozostałych napoi pijam herbatę, też niesłodzoną, wodę z cytryną (też bez cukru!). No może czasem pozwolę sobie na jakiś owocowy naturalny soczek. Ale przecież to samo zdrowie!
Jutro wieczorem za to będzie masakra dietkowa! Już się umówiłam na wieczór serowy z winkiem u przyjaciół. I to przy poniedziałku! Nieźle się ten tydzień zapowiada, bo we wtorek w szkole wielki bankiet na podsumowanie projektu, na który dostaliśmy kupę kasy z Unii. Ma być olbrzymia wyżerka. Ale chyba nikt nie będzie zmuszał do jedzenia, no nie?
Środa jak na razie bez planów na obżarstwo.
Ale długi weekend, o la la...
Jak będzie pogoda, to nie obędzie się bez grilla. Ale miejmy nadzieję, że zaliczymy jakieś wyjazdy rowerkowe również. Może bilans wyjdzie na zero?
Jutro najpierw ważenie i mierzenie oraz zapisywanie na pasku.
Po pracy jadę robić nowe pazurki u rąk i nóg, zatem mały relaksik.
A teraz idę męczyć te papiery... :(((((
Czy ktoś potrafi wyjaśnić ten fenomen?
Dzisiaj dzień zupełnego lenistwa i odsypiania.
Wstałam około 10.00. Zważyłam się: 97kg. Myślę sobie: nie jest źle!
Jak zwykle w weekendy jemy z rodzinką na śniadanie słodkie omlety. Zjadłam tylko pół :)
Skusił mnie jeden pierniczek :(
Zważyłam go: 8 g.
Ponieważ w domu zimno, to wlazłam sobie pod kołderkę i w planach miałam czytanie, ale chyba organizm nastawił się na odsypianie zaległości. Obudziłam się o 13. Znów się zważyłam: 96,1 kg....Oooo!!!
No i właśnie tego nie rozumiem...
To już kolejny raz tak mam. Jak wstanę za wcześnie, to więcej ważę.
A dziwiłam się poradom, że osoby odchudzające się powinny się wysypiać, ale myślałam, że to tylko dlatego, że zmęczony człowiek ma większy apetyt i zachcianki na słodycze.
Na późne II śniadanie zjadłam twarożek domowy Piątnicy a jakąś godzinkę temu pizzę własnej roboty. Całkiem spory kawał. Zdecydowanie za duży! I do tego pół piwa.
Może jak już do jutra poprzestanę na napojach niesłodzonych i bezalkoholowych, to nie będzie tak źle?
Na razie nawet nie chce mi się myśleć o jedzeniu, taka jestem syta po tej pizzy!
Jutro jadę na basen. Szkoda, że mam tam tak daleko. Pływanie, to najbardziej odpowiadająca mi forma ruchu. Wkurza mnie to, że w Olsztynie i okolicy jest tak mało basenów. Nie muszą to być przecież od razu wielkie aquaparki.
Nawet do najbliższego jeziora mam ze 4 kilometry. Zresztą, ile czasu można w nich pływać? 2 miesiące? Nawet i to nie!
Bilans dnia
Dziś nie było już tak pięknie, jak wczoraj. Zawsze tak mam, kiedy jestem zmęczona :(
Rano: 2 kubki wczorajszego koktajlu, bo jak zwykle zrobiłam ilości przemysłowe, a rodzinka jakby wczoraj na koktajl nie miała ochoty
II śniadanie: tradycyjnie kanapka
W porze obiadu znów byłam u teściowej, która w piątki ma dzień dobroci dla wnuków. Dziś zrobiła drożdżówkę z truskawkami. Zjadłam dwa kawałeczki, czyli taką większą sklepową bułkę drożdżową.
Polem z księciem małżonkiem wypiłam pół piwa, ale pierogów już do tego nie jadłam, on wszystkie pochłonął :) i dobrze!
Potem chciałam poczytać, ale zaliczyłam długą drzemkę. Czyli tyle było dziś mojej aktywności fizycznej, co bieganie po schodach w pracy.
Na kolację zjadłam duży kawał mięcha i popiłam maślanką.
Acha, pochłonęłam jeszcze małego pierniczka, pachniał mi okrutnie. Ale tylko jednego!
Dzisiaj waga pokazała bez zmian 97kg. Może być.
Przeczytałam dziś w jakiejś "ambitnej" gazetce horoskop :))
Dla raczków zabrzmiało optymistycznie, a la mnie szczególnie związku z powrotem do odchudzania: "podjęte przez ciebie działania, będą miały długofalowe efekty". I tego będę się trzymać!
:)
Poprzedni wpis miał pójść wczoraj, ale zaciął się internet. Jednak byłam na tyle sprytna, żeby całość zapisać :)
Wczorajsza imprezka z comeniusowymi gośćmi była bardzo udana, choć nie pod względem dietetycznym. Pośpiewaliśmy sobie w różnych językach, bo puściły bariery, na szczęście tylko językowe ;) Dla kurażu trzeba było jednak wypić parę kieliszków. Wtedy i rozmawia się łatwiej w obcym języku.
Nie za bardzo pamiętam, co jadłam wtedy. Na pewno pasztecika z barszczem, kotleta schabowego z surówkami, jakiś plasterek pasztetu i sałatkę z tuńczykiem. Wszystko w ilościach całkiem przyzwoitych.
I dziś rano niespodzianka: 97,0 kg!!
Nie wiem jakim cudem, ale się cieszę :))))
Dziś było ostatnie wspólne imprezowanie. Jutro z samego rana goście wyjeżdżają :( Tym razem bawili się wszyscy: nauczyciele i młodzież z zagranicy i tutejsi razem z rodzicami, którzy goszczą młodzież w domach. Tym razem oczywiście bez alkoholu. I zabawa była na 102.
Kapela z Czech rozruszała towarzystwo jak się patrzy! Koszulę miałam zupełnie mokrą. Gardła od przyśpiewek nie czuję! A hitem był oczywiście Jożin z bażin :))))
Ale teraz melduję co zjadłam przez cały dzień i idę spać, bo podpieram się już nosem.
śniadanie: kubek koktajlu truskawkowego na jogurcie
II śniadanie: twarożek domowy z Piątnicy
Obiad: kawałek pieczeni z surówką
Impreza: malutka porcja bigosu, kromka chleba ze smalcem (nie tknęłam nawet okruszka ciasta, a były bardzo smakowite, bo pieczone przez zdolnych rodziców)
Późna kolacja (niestety): 2 kubki koktajlu truskawkowego na maślance.
Wiem, z tym ostatnim przesadziłam, ale uwielbiam truskawki (hmmm, czego ja nie uwielbiam?)
To miało pójść wczoraj:
Człowiek najchętniej zawinąłby się w ciepły kocyk z gorącą herbatką i miłą lekturką. Ale nie ma tak dobrze :(
Wprawdzie robota nie zając, nie ucieknie, ale też sama się nie zrobi.
Po wczorajszym bankiecie waga o pół kg wyższa - 97,8. Nie dziwota!
Jedzenia było tyle i takie mniamniuśne, że nie można było się opanować.
Zaliczyłam:
zupę z klopsikami (nie mam pojęcia, jak się nazywa)
sztukę mięsa i małego knedliczka do tego + surówki
kawałeczek wędzonego pstrąga
łyżkę jakiejś pysznej sałatki z kurczakiem
3 plasterki wędzonki
4 kieliszki jakiegoś paskudztwa własnej roboty
Ciasta nawet nie powąchałam!!
W zasadzie to jestem z siebie zadowolona, bo na tego typu imprezach pochłaniam zwykle dużo, dużo więcej.
A potańczyli my też sobie, bo Czesi przywieźli ze sobą zespół muzyczny i przygrywali nam countrowo.
Za to dziś ciężko, oj, ciężko wstawało się do pracy :(
Na śniadanko zaserwowałam sobie mleko z muesli.
Na drugie śniadanko kanapkę taką co zwykle, której nie daję rady zjeść
na jednej przerwie ;) Nie dlatego, że taka ogromna, tylko spokoju nie
dają.
W porze obiadowej oparłam się ogromnej bułce z szynką, za to poległam przed jedną małą parówką berlinką (ale i tak nieźle).
Na obiad miałam makaron z truskawkami. W zasadzie wstałam od stołu
głodna, ale nie chciałam przesadzać, bo dziś wieczorem kolejna kolacja
z gośćmi.
Teraz próbuję się oszukać Muszynianką i paroma truskawkami, bo jedzonko dopiero gdzieś około 20.30 :(
Tak późno, bo goście dziś na wycieczce w Gdańsku (mają beznadziejną
pogodę) i szczerze mówiąc nie wierzę, że zdążą na tę porę wrócić.
Waga bez zmian
Chyba trzeba się cieszyć po wczorajszym ciachu.
Dzisiaj zaliczyłam rano na śniadanko małą kromkę mojego razowca z dżemem do porannej kawy. Potem w szkole kanapeczka z wędlinką, ogóreczkiem i twarożkiem zamiast masła.
Byłabym zapomniała wspomnieć o malusieńkim ptysiu ;) Był naprawdę tyci tyci.
Na obiad był kawałeczek mięska i suróweczka z kiszonej kapusty oraz na deser truskawki. A te w ilościach przemysłowych :(
Zaraz lecę znów do szkoły na imprezę z okazji podsumowania comeniusa. Może uda mi się wyłgać z bankietu. Zobaczymy.
Przepis na chlebek
Skończyłam sprawdzać klasówki, to mogę wam podać przepis. Tylko uważajcie, bo on jest trochę taki, jakie kiedyś prababcie miały w głowie. Tzn. np. "mąki wziąć ile potrzeba". Hi, hi, hi!!!
Zakwas można zrobić samemu, albo dostać od znajomych. Ja dostałam, ale jak ktoś chce zrobić, to polecam stronkę:
http://piekarnia.wordpress.com/2008/07/04/jak-zrobic-zakwas-na-chleb/
lub
http://aleksandraw.blogspot.com/2007/02/jak-wyhodowa-wasny-zakwas.html
Oni tam chyba się znają, skoro piszą ;)
Ale mają rację, że z czasem zakwas rośnie w siłę i szybciej wyrasta.
Na zrobienie chlebka poświęcam cały dzień. Tzn. chleb się robi cały dzień a ja to głownie leniuchuję :)))
Rano (tzn. ok. 8.00) biorę z lodówki zakwas, który sobie zostawiłam poprzednim razem, dosypuję żytniej mąki ok 400 g i ok. 2 szklanki ciepłej wody, normalnej kranówy. Mieszam, ma mieć konsystencję gęstej śmietany. Zostawiam, żeby się sam napracował, a ja idę do pracy.
Ok. 14.00 dodaję ok. 200g mąki żytniej i ciepłej wody "ile potrzeba". Wymieszam i zostawiam na ok 2 godz.
Odkładam ok 6 łyżek zakwasu na następny raz do słoiczka i do lodówki.
Do zakwasu dosypuję pół kg mąki pszennej pełnoziarnistej, ok 1 kg zwykłej mąki pszennej, ok 20g drożdży rozpuszczonych w ciepłej wodzie z 5 płaskimi łyżeczkami soli. Tej wody znów dodać "ile potrzeba", tak, żeby wyrobione ciasto było trochę rzadsze niż to na zwykłą drożdżówkę.
Nie bawię się w długie wyrabianie ciasta, tak ok 10 min. Dodaję 3/4 szklanki siemienia lnianego i po szklance ziaren słonecznika i dyni. Teraz znów trzeba dobrze wymieszać, żeby ziarno się równo rozprowadziło w cieście.
Teraz przyszło mi do głowy, że mogłabym chyba dodać ziarno już na samym początku, bo co to niby miałoby zaszkodzić :) a byłoby mniej roboty.
Zostawiam ciasto do wyrośnięcia na ok 3 godz. tak, żeby dwukrotnie zwiększyło swoją objętość.
Przekładam do foremek wysmarowanych masłem i wysypanych mąką do 2/3 wysokości.
Teraz wstawiam już do piekarnika. Włączam na 50 stopni grzanie od dołu i od góry, ale bez nawiewu. Jak ciasto wyrośnie, tzn napełni całe foremki podkręcam temperaturę na 180 st.
Tak ma się piec ok. 70 min. Na początku pieczenia, w trakcie i po wyjęciu z piekarnika nawilżam wodą wierzch - wtedy jest ładna skórka.
Gotowy chleb wyjąć od razu z foremek i postawić na kratce do ostudzenia. Z tej ilości produktów wychodzi tyle chleba ile widać na zdjęciu.
W domu pachnie, jak w prawdziwej piekarni. Przy pierwszym pieczeniu rodzinka nie wytrzymała i jadła gorący chlebek.
Smacznego!!!!
No tak... Dzień Dziecka...
Moja teściowa bardzo lubi rozwijać się kulinarnie z okazji wszystkich możliwych świąt. Dzisiaj chciałam udać, że to nie moje święto i nie odwiedzać jej. Niestety, a raczej stety - nie udało się. Niestety, bo nie oparłam się ciastu, wprawdzie owocowemu, ale co z tego :( A stety, bo dostałam w prezencie bardzo ładną bluzeczkę. Oto ja w całej krasie:
A i z boku, żeby nie było, że nie mam z czego się odchudzać ;)
Oj, mam. Będzie tego smalcu cała przyczepa.
Dzisiejsze ciasto chciałam sobie potraktować zamiast obiadu. Wytrwałam do 17 i zjadłam mięsko z surówką z kiszonej kapusty. Starałam się, żeby porcja była mała, tym bardziej, że pochłonęłam co najmniej pół kg truskawek. Zatem na kolację już tylko maślaneczka. Jeszcze odczekam jakąś godzinkę, bo i tak pewnie nie pójdę do łóżeczka przed 23.
Dzisiaj jest dzień pieczenia chleba. Od 2 miesięcy piekę chlebek na zakwasie z dodatkiem siemienia lnianego, ziaren słonecznika i dyni. Rewelacja!!!!
Polecam. Doskonały na zaparcia! Rodzinka już innego nie chce (wcale im się nie dziwię, bo nawet wasa przy nim wymięka).
Zatem z okazji Dnia Dziecka nie podliczę dzisiejszych kalorii. I tak uważam, że było nieźle, bo normalnie od teściowej bym się wyturlała :)))
Jutro też nie będzie łatwo, bo wieczorem jakiś bankiet dla gości z Comeniusa. I pojutrze i popojutrze. Spróbuję przetrwać to na sałatkach.
Jeszcz tylko powinnam wygospodarować czas na odrobinę ruchu. Z tym będzie najgorzej. Do 20 czerwca pozostanę chyba tylko przy sobotnim basenie. A muszę się pochwalić, że w ciągu 30 minut cały czas staram się pływać i pokonuję ok. 38 długości basenu, czyli prawie kilometr. (Samochwała w kącie stała)
A w ogóle to stara już jestem. Moja córcia tydzień temu skończyła 18 lat i skończyła zdawać maturę, teraz miesiąc oczekiwania na wyniki pisemnych.
Nic z tego :(
Nie będę pulchniuką babcią (oczywiście w dalekiej przyszłości, bo mam nadzieję, że moje dzieci zbytnio się nie pospieszą, źeby mnie nią uczynić). Jak tak dalej pójdzie, to będę babcią monstrum, która zamiast pójść z wnukami na spacer będzie ich przyjmować w sypialni, a mąź będzie w piwnicy podstawiał stemple, żebym tam razem z łóżkiem nie wpadła. Taki szykuję sobie scenariusz....
Zatem wielki come back! Wracam i postaram się być już grzeczna...
W każdym razie taki mam zamiar :)
Dzisiaj już się zważyłam, zmierzyłam. Teraz tylko ułóżyć plan szamania:
Śniadanie: 4 łyżek muesli ze szklanką mleka
II śniadanie: kanapka z chleba własnego wypieku z suchą kiełbasą i ogórkiem
Obiad: kawalek pieczonego mięsa i jakieś warzywa z pary
Kolacja: jeszcze nie wiem ;) A co byłoby najlepiej zjeść wieczorem, żeby za bardzo nie spowolnić przemiany materii?
Wieczorem podliczę, ile wyszło kcal. Zobaczymy, czy wytrwam i będę trzymała się planu...
Chyba wrócę do książki z tym psychologicznym czary mary...
Tam najpierw trzeba było zrobić listę korzyści z odchudzania. Wtedy zrobilam taką:
KORZYŚCI Z ODCHUDZANIA
1.Będę dużo lepiej wyglądać
2.Będę się bardziej podobać sobie i innym
3.Będę nosić modniejsze ubrania
4.Kupowanie ubrań tanie się dla mnie przyjemnością
5.Zmieszczę się w stare ulubione ciuchy
6.Będę dobrze wyglądać w krótkich spodenkach i stroju kąpielowym
7.Nie będę obcierać sobie ud do krwi
8.Będę się lepiej czuła patrząc w lustro
9.Będę się sobie podobać na zdjęciach
10.Nie będę się czuć skrępowana w nowym towarzystwie
11.Wzrośnie moja samoocena
12.Będę mniej krytyczna wobec siebie
13.Nabiorę więcej pewności siebie
14.Będę słyszeć więcej komplementów
15.Będę miała więcej przyjemności z tańca i większe powodzenie na potańcowkach
16.Intymne zbliżenia będą mi sprawiać więcej radości
17.Przestanę wysłuchiwać uwag rodziców jak to „znów się poprawiłam”
18.Wzrośnie moja sprawność fizyczna
19.Łatwiej będę się poruszać
20.Nie będę miała problemów z zawiązywaniem butów i malowaniem paznokci u stóp
21.Będę miała niższe ciśnienie
22.Nie będzie mnie bolał kręgosłup
23.Nie będą mi puchły stopy
24.Nie będą bolały mnie kolana
Chyba się nie zmieniła ;)