Podpieram się nosem
Właśnie wróciłam z wycieczki szkolnej do stolicy. Zatem krótko o wczoraj i dzisiaj.
Wczoraj wkur...zyłam się na księcia małżonka i już nie miałam ochoty ani siły pojeździć na rowerku! Ale nie poprawiłam sobie nastroju dodatkowym jedzeniem. Może to błąd :) Ale mój zysk!
Dzisiaj za to poszalałam, ale z pełną premedytacją. Zaliczyłam Mc Donalda... Wstydzę się, ale to było silniejsze od nas. Zresztą wszystko zaplanowałyśmy z koleżanką, z którą sie wspieramy w odchudzaniu. Miałyśmy po prostu Dzień Dziecka i to bez żadnych wyrzutów sumienia :) Ileż można sobie wszystkiego odmawiać?! A jutro dalej odchudzanie! I to mi się podoba :)
Pa, pa.
PS. Skończyłam dziś antybiotyk a kaszlę dalej :( i katar jakby gorszy, bo jakiś zainfekowany...
Kaszlę jak grużlik...
... ale nie odpuściłam sobie jeżdżenia! Tym bardziej, że jutro po południu zebranie w szkole moich rodzonych dzieci (w przeciwieństwie do tych dzieci szkolnych).
Dzisiaj zaliczone 30 km, tj. 450 kcal.
Więcej nie piszę, bo coś Vitalia chyba od paru dni się muli i chodzi jakby chciała a nie mogła.
Trochę mniej :)
Dzisiaj mogę zapisać na moje konto -0,5 kg mniej. W porównaniu z zeszłym tygodniem to niewiele, ale zawsze coś. Tym bardziej, że podczas całego weekendu nie oszczędzałam sobie. Ech, te soboty i niedziele...
Do soczewek pomału się przyzwyczajam, chociaż czuję się w nich ... nieubrana :) Nie przeszkadzają mi, ale je czuję. Może tak ma być. Tylko jak mi się ostrość psuje, to mam odruch poprawiania okularów, których nie ma. Ale w końcu to dopiero czwarty dzień.
Jeśli chodzi o choróbsko, to czuję się już dużo lepiej, chociaż kaszlisko dusi. W zasadzie mogłabym iść dziś już na aerobik, ale daruję sobie jeszcze. Mam szczerą ochotę pojeździć dziś na rowerku. Niestety odkurzę stacjonarny, bo pogoda nie za bardzo :(
W sobotę zaczęłam brać tabletki na nadciśnienie i myślałam, że to po nich mnie tak muli i śpię jak opętana. Ale inni też tak mają, zatem to wina pogody: ciemno, buro i ponuro. Za to ciśnienie stabilne i w normie :)
Zrobiłam sobie tzw. kącik medyczny. A w nim: ciśnieniomierz, słuchawki lekarskie, no i sprzęt do nakładania soczewek (płyn, ręczniczki jednorazowe, lusterko). Przynajmniej pamiętam o mierzeniu ciśnienia. Marnie mi to wychodzi, wczoraj przypaliłam omleta, bo nie mogłam wysłuchać stukania w słuchawkach. Ale ja nie dam rady??!!!! Ja?!! Siostra Wielokrotnie Przełożona?!
Godz. 20.45Przejechane 25 km, spalone 377,8 kcal :)
Weltschmerz
Nie wiem, czy to pogoda, czy ciągnące się choróbsko, a może pozostałości po obejrzanym filmiku. Całkiem możliwe, że to perspektywa spania samemu, bo książę małżonek się sympozjuje. Dopadł mnie jakiś smuteczek i zwątpienie. Mam nadzieję, że do rana przejdzie...
Idę, poczytam może jeszcze o tym jak to "Nie potrafię schudnąć". Parę interesujących stwierdzeń tam znalazłam, tylko nie znam się na odżywianiu na tyle, żeby stwierdzić, czy to prawda. Chciałabym! Może jest jeszcze dla mnie szansa...?
Trochę wczoraj poszalałam!
Ale nie w dietkowaniu, tutaj się trzymam nieźle. Nie mogę doczekać się poniedziałku i ważenia. Wtedy postanowię co dalej w zależności od rezultatu.
A poszalałam finansowo. U fryzjera zostawiłam pierwsze "drobne". Potem zakupiłam sobie nowe spodnie w Hausie, oczywiście męskie, bo tylko na męskim dziale są jeszcze moje rozmiary. trzeba je tylko skrócić, ale to muszę zawsze robić (typowe problemy krasnali). Nowy zielony T-shirt z przeznaczeniem na aerobik. Na koniec przechodziłam obok optyka z okulistą i przypomniałam sobie, że muszę zbadać stan dna oka z powodu nadciśnienia. Okulary już stare, szkła porysowane... Błysnęła myśl: "może nowe patrzałki?" Ale ja tak nie lubię wybierać oprawek - mam problemy z podejmowaniem decyzji. "A może soczewki?" I wróciłam do domu ze szkłami kontaktowymi. Chyba na starość mi odbija, całe życie chodzę w okularach, a tu hop i soczewki. Dziwnie mi na razie. Czuję się nieubrana ;) Oczywiście książę małżonek miał dziś już ze mnie używanie. Rano nie zdążyłam zapodać sobie tych soczewek, kompletna niezborność ruchów. Żeby nie spóźnić się do pracy musiałam założyć okulary... Po pracy, na luzie, bez pośpiechu poradziłam sobie całkiem nieźle. O!
Fryzurka fajna, ale nic szczególnego - dobrze przystrzyżone krótkie włoski. Następnym razem umówiłam się już na farbowanie, na skroniach już pełno siwulców. Później zamieszczę jakieś zdjątko, bo teraz muszę pędzić z synulkiem do przychodni na szczepienie żółtaczkowe.
Dzisiaj jadę do fryzjera :)
Wreszcie, bo już nieźle zarosłam. Mam takiego swojego ulubionego, który tak mnie zawsze przystrzyże, że nie mam problemu z układaniem przez 3 miesiące, a wiecie jak to jest, gdy krótkie włosy odrastają. Drogi jest jak cholera, ale nie będę sobie żałować :) Niedługo pewnie będę już musiała zastanowić się nad farbowaniem. Do tej pory nigdy tego nie robiłam. Po dzieciach ściemniały mi włosy i bardzo mi się to jeszcze podoba, ponieważ wcześniej byłam ciemną blondyną i włosy były takie nijakie. Teraz niestety pojawia się coraz więcej siwizny i to na grzywce. Cóż.... Pomyślę następnym razem o farbowaniu, akurat będzie przed sylwestrem.
Trudno mi ocenić moje dietkowanie, bo jakoś tak chora okrutnie i zmęczona się czuję. Zobaczymy w poniedziałek. Waga prawdę mi powie, jak wróżka :) Wiem, że na pewno za dużo wsuwam śliwek, ale ja je tak lubię... a i sezon na nie. Całe szczęście, że reszta domowników też rzuca się na nie jak szczerbaty na suchary, to zawsze ich mniej pochłonę.
Oczywiście z powodu tego żem chora, chorsza i prawiem trup, nie zarzywam ruchu. Powiem więcej, po pracy to nawet uskuteczniam sobie drzemkę. Ale jak już wyzdrowieję, to dogonię nawet wiesinkę na tym równiku, albo chociaż dołączę do alldonki.
Byłam wreszcie u lekarza
Ostry kaszel od ponad tygodnia zaczął już mnie niepokoić. A jeszcze wczoraj przyplątał się katar! Po pracy pognałam do lekarza i wypisał mi antybiotyk. O aerobiku na razie mogę pomarzyć :( Najpierw zdrowienie! A z resztą i tak nie mam siły :( Jednak zwolnienia nie wzięłam. Wiem, głupia jestem, ale niestety finanse...
Co innego mnie zmartwiło. Mam zbyt duże ciśnienie: 165/110 i niestety będę musiała systematycznie przyjmować leki. Dostałam całą masę skierowań na badania, ale najpierw muszę trochę wyzdrowieć. No cóż! Jestem przecież dziedzicznie obciążona. Mama ma nadciśnienie, a ojciec miał 2 zawały, a poza tym w rodzinie było dużo przypadków udaru. Zatem mam jeszcze jeden powód by chudnąć, bo każdy kilogram mniej to już lepiej. A cukrzyca? Też w rodzinie jest. Badania pokażą co u mnie.
Jeśli chodzi o dietkowanie, to chyba idzie mi tak jak w zeszłym tygodniu. Mam przynajmniej taką nadzieję. Chociaż nie spodziewam znów takich efektów. Wystarczy odrobina mniej.
1% tuszczu mniej!
Jestem w szoku! Od rana nie mogę uwierzyć mojej wadze :) Rozumiałabym, że ćwiczyłam i tak wspaniałe mam wyniki: 2,3 kg mniej! A ja nawet głodu nie czułam. W piątek zjadłam regularny obiad: grochówka i ryż z truskawkami ze śmietaną. U teściowej pozwoliłam sobie nawet na 2 kawałki ciasta. I to wszystko bez żadnych wyrzutów sumienia. Postanowiłam, że nie będę sobie niczego wyrzucać. Taka jestem, żem łakomczuch na żarcie, nie okłamujmy się! Nie znaczy to, że nic nie zrobię w kierunku chudnięcia. Muszę, bo już z powodu kilogramów, gdy macham powiekami, to dostaję zadyszki :)
A propos zadyszki: ledwo dycham, rzęzi mi w płucach, kaszlę, kicham, skrzypię jak mówię. Jednym słowem prawie umieram, ale do lekarza nie poszłam, na aerobik też nie :( Tego drugiego bardziej żałuję :(
W ramach odchudzania zaczęłam czytać tę książeczkę "Nie mogę schudnąć". Bardzo mi się na razie podoba, tzn. ogólne założenia odchudzania i to, jak autor rozumie takie grubasy, jak ja! Zobaczymy co dalej. Dopóki nie doczytam do końca, stosuję swoje zlecenia: maślanki, twarożku chudego z zielskiem, i chudego jogurtu naturalnego do obucha. No i oczywiście zielone warzywa. Jestem człowiekiem mięsożernym, zatem pozwalam sobie również na mięsiwo. Czyli ograniczam węglowodany. Na razie. Jak siebie znam, to niedługo chwyci mnie chcica na pieczywo. Ale damy se radę...
Spodnie jakby luźniejsze :)
Kaszlę, chrypię, ale dietkuję. Ruchu zero, nie licząc tego, że pracuję a nie leżę ;)
Nie liczę kalorii, mam liczenia dość w pracy. Za to wypiszę, co zjadłam.
Rano:
banan
Potem spanie do 9, bo choram przecie, a miałan na póżniej do roboty.
potem jajko, 3 plastry szynki z keczupem, kilka plasterków ogórka i białej rzodkwi, 2 kubki kefirku robionego domowym sposobem za pomocą grzybków tybetańskich (?)
W szkole:
kawa odchudzająca z mlekiem 0,5%, zielona herbata
Miałam jeszcze twarożek wiejski i paprykę, ale nie zdążyłam zjeść, bo same dyżury.
Obiad:
Pół talerza pomidorówki z ryżem, gotowana marchewka z groszkiem, kilka śliwek
Kolacja:
to co wziełam do szkoły, a nie zjadłam plus kubek soku buraczkowego z jabłkowym (pychota!)
W tzw międzyczasie piłam czerwoną herbatę i myślę, że już na tym poprzestanę.
Tak wyglądałam w poniedziałek :( Babzun wystaje bardziej niż cycki, okropne! Wklejam dla większej motywacji!!
Trochę niewyraźne, bo robione komórką i pewie westchnęłam sobie przy naciśnięciu guzika, ale babzun widać dobrze :(
Ale miałam jazdę!!!
W pracy dziś byłam od 8 do 20!! I non stop na pełnych obrotach! Nie mogę napisać po polsku "bez przerwy", bo przerwy miałam, ale z dyżurem na korytarzu :) Ponieważ jest u nas sporo dojeżdżających nauczycieli, przy okazji zebrania z rodzicami mieliśmy też inne zebrania, żeby nie siedzieli po próżnicy, czekając na rodziców do 17. Ale to były takie zebrania, na których się intensywnie pracuje, a nie siedzi. Poza tym mam IV klasę, zatem musiałam się przygotować do wywiadówki bardziej niż zwykle: bo to trzeba zapoznać z innym systemem oceniania i innymi pierdółkami, postarać się poznać nowych rodziców itp. Rodzice sympatyczni, inteligentni i dociekliwi. Tak lubię!! Nie żebym komuś kadziła. Nic nie wiem na ten temat, czy któraś mama nie grasuje na Vitalii ;) Teraz mam jeszcze tonę ankiet do przerobienia. Ale już nie dziś!
A to wszystko z podkładem głosu Amandy Lee. Zachrypłam totalnie. Jeszcze coś w ogóle mówię chyba tylko dlatego, że oszczędzam krtań dzięki technikom poznanym na chórze. Ale nie wiem, jak to będzie jutro. Zobaczymy jak wstanę. Czy dalej seksowny głosik, czy już nic.
Tak, tak, ściemniam sobie i nie spowiadam się jak to było dziś z dietką. Nie było tak źle. Dobrze też nie. Zjadłam dziś regularny obiad w szkolnej stołówce: zupa kalafiorowa, a na drugie pieczeń z sosem, ziemniakami i zieloną fasolką. Poza tym chlałam litrami kawę odchudzającą, zjadłam mały jogurcik naturalny, wypiłam pół litra kefirku, cztery małe gruszki a na kolację po powrocie twarożek ziarnisty i dużo rzodkiewek, no i niestety banana. Banany to moja zmora, lubię to mydło (tak nazyma je mój teść) jak cholera. Teraz popijam to wszystko czerwoną herbatą i mam nadzieję, że przejdzie mi wielka chęć na bułę z dżemem. Tak mam jak jestem zmęczona. Chyba położę się zaraz do łóżka, poczytam i szybko zasnę, bo jak jeszcze raz wejdę do kuchni, to chyba nie wytrzymam.
O nie! Jednak muszę tam iść, psiundul żarełka jeszcze nie dostał :(