Moja waga ostatnio mocno się waha
Kręcę się jak na karuzeli wokół 86 kg, dziś 86,3 i nie chce na stałe przechylić się w tę właściwą stronę. Od ostatnich pomiarów 2 tygodnie temu (w zeszłym tygodniu byłam za chora, żeby myśleć o pomiarach) przybyło mi 0,1 kg, ale tłuszczyku ubyło 1%. Więc chyba schudłam? To dzięki rowerkowi, dlatego czym prędzej wracam na równik, bo w końcu Wiesinka mnie wypisze z peletonu.
Ból zatok przyzębowych ustalił się w jednym miejscu po lewej stronie i zaczynam podejrzewać, że zęby też tutaj coś mieszają. Idę dziś do dentysty, żeby się upewnić, że to nie jakieś komplikacje z zębami.
Dziękuję za miłe komentarze na temat moich wdzięków rozmiarze XXL :)
Na kiloski dzielnie zapracowałam i niestety je widać. Może faktycznie sporo kilogramów siedzi w kościach, bo ważąc kiedyś, w zamierzchłych czasach, 52 kg byłam za chuda. Ale to był krótki epizod w moim życiu ;) Długo ważyłam 55 kg i było ok. Chociaż dopiero teraz to widzę, bo wtedy się odchudzałam. I po co?
Obiecałam zdjęcie sukienki
Zatem pokazuję się wcałej "krasie". Jeśli będą takie życzenia, to obfotografuję ją ze wszystkich stron. Mam na myśli sukienkę :)
A oto inne zdjęcia z upojnego Sylwestra 2007/2008: z księciem małżonkiem
widać wielkie brzucho, ale trudno,
to już było chyba po 24,
to też :)
Nie ma to jak pląsy solo :)
Mam już dość tego choróbska!!
Płakać mi się chce. Taka czuję się bezsilna. Idę dziś do lekarza, bo jakaś taka slaba jestem i nie wiem, czy to z rozleniwienia czy z choroby. Jak się okaże, że w płucach nic nie ma i tylko mnie czerep od tych zatok boli, to zakupię ibuprom i hajda na rower. Waga niestety nie spada, tylko wręcz przeciwnie i wcale mi się to nie podoba. Mam ferie i co? Będę tylko leżeć? Nie chcę! W sobotę chcę iść na tańce i już!
No to mam ferie :)
Będę mogła (mam nadzieję, że skutecznie) wytępić wirusa albo inne świństwo, które mnie męczy i nie pozwala rowerkować. Chyba nie wyglądam za dobrze po całym tygodniu chorowania i chodzenia mimo to do pracy, bo dyrektorka bez problemów zwolniła mnie z dzisiejszej rady, co robi zwykle bardzo niechętnie. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy lecieć w te pędy do lekarza. Ale ponieważ na samą myśl o wizycie w przychodni poczułam się lepiej, poprzestałam na odwiedzeniu apteki i zakupieniu olejku do inhalacji, co by odetkać zatoki. Zakupiłam jakieś okłady borowinowe i będę te zatoki również rozgrzewać. Oczywiście to jest tzw. samodiagnoza, że mam zatkane zatoki. (Oj, jak lekarze "lubią" takich co to wiedzą lepiej na co są chorzy, hihi). No, ale same powiedzcie, co to jest: mówię przez nos, ciągle coś czuję w gardle i muszę kasłać, a kataru nie mam. A co najgorsze i nawet wrogom nie życzę, to bardzo bolą mnie górne zęby, a są zdrowe. Znaczy się chore zatoki i to te koło szczęk, jak nic!
Do tej pory dietkowo przez cały tydzień nie było najgorzej. Nawet uchudło mi się 0,4 kg. Za to dziś poległam na calej linii. Teściowa zrobiła pączki, pychota mmmm... Pochłonęłam 4 (słownie: cztery!!!) Było to o 15, więc za karę do jutra nic nie jem. Może się uda, bo i tak gębula od tych zatok mnie boli :(
No to idę kłaść na nią borowinę...
O, ja biedna chora, słaba i kaszląca
Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi, nikt do mnie nie pisze, nikt do mnie nie dzwoni, a ja taka zakaszlana...
No dobra, trochę przesadziłam z tym, że nikt ;)))))
Ale faktycznie jestem ciut chora i zmęczona po 6 godzinach lekcji i prawie 3 godzinach rady ped. Gardzioła nie czuję, a raczej czuję i to brzydko je czuję. Cóż, dzisiaj na próbę chóru jadę tylko posłuchać i osłuchać się z nowym repertuarem, bo jak coś zaśpiewam, to jutro bezgłos murowany. A przydałoby się wytrwać jeszcze te 4 dni do ferii. Może jakoś się doturlam do piątku.
Słaba jeszcze jestem i chyba mam za mało czasu przed próbą, żeby pojeździć na rowerku (niezła wymówka). Normalnie zostanę w ogonie...
Ale przynajmniej waga była dla mnie łaskawa, bo pokazała tyle samo co w piątek rano, czyli 0,5 kg mniej niż na pasku ze środy. Znaczy się w weekend nimo leżenia w łóżeczku nie przytyłam. No to se zmieniłam pasek, może się utrwali na dobre?
Dopadło mnie choróbsko
Przez 2 dni leżałam w łóżeczku i próbowałam wygrzać z siebie tego paskudnego wirusa. No bo w końcu i mnie dopadło. I tak najdłużej się mu nie dawałam. Ale padłam taka jakaś słaba i kaszląca. W związku z tym nie jeździłam na rowerku :( Cały peleton mnie przegoni :( Nic to! Niedługo ferie, nadgonię! Dietkowo starałam się nie przesadzać, ale różnie było. Nie wiem, czy to przez ten mróz, czy babodni (pewnie jedno i drugie) cały czas chciało mi się przez ostatnie dni jeść! Jadłam jakieś owoce i warzywa, ale ochotę miałam na parę pajd chleba ze smalcem, mniam. Jakoś się powstrzymałam. Dlatego na wadze bez zmian. Dobrze, że nie więcej! Ale zobaczę jutro i wtedy zmienię pasek.
Mimo, że prawie cały dzień spałam, oczka mi się już zamykają.
Nowy wpis w Nowym Roku ;)
Szybko muszę coś napisać, bo mój pamiętnik taki jakiś zeszłoroczny. Wczoraj nie było siły na wpisywanie. Wróciłam po sylwestrze dopiero ok 21 do domku, po mile spędzonym dniu w towarzystwie przyjaciół. Dietkowo katastroffffffa, ale nie tylko to się liczy, no nie?!!! Dzisiaj waga sprowadziła mnie brutalnie na ziemię z tego bujania w obłokach. Przywaliła z ostrej amunicji: 88 kg!! Jakim cudem przez 2 dni 2 kg? Tyle pożarłam? Szok!!! Jeśli jutro będzie tyle, to niestety zmienię pasek. Na razie porozkoszuję się mniejszą liczbą ;)
Sylwester był bardzo udany! Sukienka sprawiła, że czułam się bardzo dobrze. (Zdjęcia zamieszczę póżniej, zgodnie z obietnicą.) Łącznie 8 godzin tańczenia, suuuuper! Nawet książę małżonek pochwalił, że się dobrze prowadzę.... w tańcu, hihi. A teraz właśnie zeszłam z rowerka, przez 35 km rozjeżdżałam posylwestrowe zakwasy. W międzyczasie naprawiłam, przy udanej pomocy księciunia, zepsuty pedał. Zatem mogę bez problemów zaginać wzdłuż równika :)
Wszycy robią jakieś postanowienia noworoczne, a ja...
Ja pójdę na żywioł! Przyjmę wszystko, co mi los przyniesie, co wcale nie znaczy, że się poddam jego woli. Nastawiam się na pozytywne wibracje i tej wersji będę się trzymać. Żadnych postanowień, bo później męczy mnie zgaga moralna, że czegoś znów tam nie dałam rady. Po co? Wystarczy ogólne założenie, że mam schudnąć, ok?!
Szczęśliwego Nowego Roku!
Niech Nowy Rok przyniesie Wam radość, miłość, pomyślność i spełnienie wszystkich marzeń, a gdy się one już spełnią niech dorzuci garść nowych marzeń, bo tylko one nadają życiu sens!W Nowym Roku życzę Wam:
12 miesięcy zdrowia,
53 tygodni szczęścia,
8760 godzin wytrwałości,
525600 minut pogody ducha
i 31536000 sekund miłości!
W sylwestrową noc składamy sobie wzajemnie życzenia z okazji Nowego Roku. Czy nie powinniśmy także złożyć sobie gratulacji z okazji minionego roku?
Sukienka już wygląda
Musi wyglądać, bo poświęciłam jej dziś cale 10 godzin. Jutro najgorsze, bo wykańczanie, ale jest szansa, że do poniedziałku się wyrobię. Nie myślałam tak dziś koło południa, gdy się do niej, jak pies do jeża zabierałam. Najważniejsze, że mi się podoba. Nie byłam pewna, jak to ja będę w niej wyglądała. Bo przecież na zdjęciu pokazują modelkę oczywiście w najmniejszym rozmiarze, a mnie jest potrzebny rozmiar o numer mniejszy od namiotu i to dwuosobowego ;) Eee, narzekam, bo waga nie była dziś łaskawa i 0,3 kg do przodu :( Ja tak niestety mam. Efekty nadmiernego jedzonka wychodzą z opóźnieniem. Nic to, dam radę. Dziś przez to szycie spaliłam pewnie mnóstwo kalorii, bo nerwus jestem. Nie miałam też czasu ani ochoty jeść, bo byłam zajęta. Same plusy! No nie, jest jeden minus - nie jeździłam na rowerku, a teraz w nocy już za późno. Książe małżonek znów się obrazi.
Wygląda, jakbym to ja sama dzielnie ślęczała nad maszyną. Przyznam się, przyjechała na ratunek przyjaciółka z większym doświadczeniam krawieckim i wspierała mnie, najpierw duchowo, a potem fachowym okiem i ręką, przy wszywaniu rękawków. Te rękawy, to paskudna robota dla jednej osoby, jak się nie ma manekina a szyje się dla siebie. A tak było przyjemnie, bo nasi panowie mężowie w tzw. międzyczasie rozpracowywali jakieś butelki z alkoholem. Ja też dostalam odrobinę "na nerwy". Faktycznie pomogło. Książę małżonek był zajęty i nie wygłaszał opinii na temat efektów mojego szycia. Jakieby one nie były, podczas szycia odbieram je zawsze źle. Dzięki temu chyba śpimy dziś razem ;)
Jestem dumna!
Podczas świąt nie przytyłam a nawet udało mi się schudnąć! 0,4 kg! To wszystko tylko dzięki akcji równik! Bo jadłam wszystko na co miałam ochotę, tyle że do 17. I bardzo dobrze, że na dietkowe tory wróciłam wcześniej, bo żołądek zdążył się nieco obkurczyć i nie mieściło się tyle co wcześniej. Miałam zacząć od Nowego Roku, a tu już mam prawie 4 kg mniej. Super! Byle wytrwać! Ale z waszą pomocą w końcu mi się uda!
Wczoraj nie jeździłam na rowerku, za to byłam na łyżwach i w kinie na "Rozważni i romantyczni. Klub Miłośników Jane Austen". Fajny ciepły filmik. Babski, ale książę małżonek też był zadowolony, bo podobno "dobry babski film nie jest zły". Z resztą tym razem repertuar w kinie był marny, a synek dostał w nagrodę za najlepsze wyniki w grupie j. angielskiego zaproszenie do kina i trzeba było wykorzystać. Film jednakowoż polecam.
Sukienki jeszcze nawet nie zaczęłam. Bo po filmie odwiedziliśmy przyjaciół i nam zeszło. A w ogóle to mam pecha z tą sukienką. Najpierw nie mogłam znaleźć materiału, a teraz okazało się, że zgubił się akurat ten arkusz z burdy na którym był jej wykrój :( Nie, nie, tak szybko się nie poddaję! Znalazłam już co innego, ale to trochę potrwało. Dzisiaj jeszcze jadę na robienie pazurków, więc zacznę dopiero po południu, a czas ucieka.