Pamiętnik odchudzania użytkownika:
deemcha

kobieta, 37 lat, Coco Island

164 cm, 106.70 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Ćwiczyć codziennie, no i schudnąć raz na zawsze!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 lipca 2014 , Komentarze (6)

Dziewczyny, to było naprawdę bardzo bardzo ciężkie 24 h w moim życiu. Dylemat, setki minut rozmów, kilkunastu rozmówców. Każdy miał jak ja, albo padało "idz" a potem "nie idz", albo padało "nie idz" a potem "idz". Nikt nie wiedział. Poza jedną osobą - moją kierowniczka. Ona od razu powiedziała "chcę żebyś została". Efekt zostałam. 

Nie tylko przez te słowa, ale one znaczyły dużo. Dziewczyny z pracy też stały za mną murem, chociaż rozumiały moje obawy. Rozumiały czemu to rozważam. Widziały plusy. Ale pokazywały mi też minusy tej decyzji. Wiecie atmosfera w pracy jest także baaaardzo bardzo ważna. I dziś przekonałam się, że jestem członkiem ich zespołu. Poczynając na moich dziewczynach, po panie sprzątające a kończąc na lekarzach. Miło mi się naprawdę zrobiło, gdy jedna z najmniej empatycznych lekarek nie wiedząc o co chodzi ze mam świeczki w oczach  pocieszała mnie! (akurat był taki moment jak się napatoczyła po rozmowie z główną dyrektor że ona nie może mi nic zagwarantować bo będzie konkurs na nową dyrekcję i że ona mnie tu nie zatrzymuje, a z moim CV na pewno szybko znajdę ponownie pracę) A sama osoba proponująca mi pracę, gdy powiedziałam że rezygnuję odpowiedziała że ona była prawie pewna mojej decyzji i ona by podjęła taką samą. Wybrałaby umowę o pracę a nie niepewne zastępstwo za osobę w ciąży. 

Jestem teraz tak zmęczona psychicznie, że padam na twarz, ale liczę że decyzję podjęłam dobrą. I że obecne miejsce pracy przedłuży mi umowę na czas nieokreślony. 

Teraz muszę odstąpić od dietowego trybu i napić sie procentów. Przepraszam  ale na kolację bedzie zimny Lech Shandy :) 

9 lipca 2014 , Komentarze (7)

Dziewczyny!

Jestem w rozsypce, swojej psychicznej, fizycznej, emocjonalnej. Nie wiem co robić. Zostało mi jakieś 16h do podjęcia decyzji, która wpłynie na moją dalszą karierę zawodową i osobistą. Pytam wszystkich, każdy radzi.. a ja nie wiem. Serio nie wiem!

Pamiętacie jak kilka wpisów wcześniej narzekałam, że popełniłam błąd, że pracuje za grosze i że to że tamto? otóż wtedy koleżanka mi nawkładała do głowy, że powinnam zmienić pracę. Zamienić szpital wojewódzki na klinikę. I miałam iść, ale przyznaje się - nie dotarłam tam z CV! i otóż dziś jestem po nocy, odsypiam, a tu dzwoni telefon z ofertą pracy w moim "wymarzonym" szpitalu! totalne zaskoczenie. Wygrzebali moje z CV z poprzednej rozmowy w której odpadłam z powodu papierologi koniecznej. W szoku wypytuje o wszystko, oddział, pensja, rodzaj umowy. Dalej w szoku mówię, że muszę to przemyśleć bo zupełnie mnie zaskoczyła ta propozycja.  Dostaje czas do jutra. 

I zaczynam myśleć, porównuje. Dzwonie po najbliższych. Najpierw każdy mówi, nie! a potem po moich argumentach - idz!  A w głowie mętlik. Z jednej strony jest "Jump! It's only one life!" a z drugiej - hej stop! tam już masz "ułożone życie". Z jednej zamieniasz umowę o pracę na umowę o zastępstwo. A z drugiej i tak masz umowę do końca roku, a w szpitalu maja zwolnić w tym roku 70 osób! Ale to umowa o pracę. Z jednej jest ci tam dobrze, ale się nie rozwijasz już a z drugiej - taki oddział! same wyzwania! Myślałaś o doktoracie to przecież w sam raz! Z jednej do pracy jedziesz teraz godzinę, a tu? 15 minut piechotą! Minusem jest też to, że tu będę mieć do czynienia z cytostatykami i innymi syfami nowotworowymi. I też patrzenie na śmierć.. 

I tak o, w sumie został mi tu tylko rok. Co dalej? nie wiadomo. Może doktorat - to wtedy klinika się wstrzela idealnie. Może stolica? to klinika w CV lepiej wygląda niż wojewódzki. No i zarobki, tu + jedna trzecia mojej aktualnej pensji co miesiąc więcej. No ale jak byłam młodsza od zawsze chciałam pracować na onkologii właśnie. Potem - dopiero po urodzeniu dzieci. A teraz? mam się sama pchać? No naprawdę już nie wiem. 

Wszyscy mówią idź, a mama która sama pracowała na takim oddziale - nie idź. Wymienia, że umowa o zastępstwo (w każdej chwili może być wypad), że ciężki oddział, że nie wiadomo czy będą szli mi na rękę, że psychicznie obciąża itp.

Do tego wszystkiego z tych nerwów to już zaczynam płakać. I pogoda się zmienia, przez co dodatkowo boli mnie głowa.... ;/ Serce mi pęka a mózg paruje.

6 lipca 2014 , Komentarze (8)

Upały mają być niemiłosiernie a w związku z czym dziewczyny w pracy licytują się na opaleniznę, która ma już lepszą i ładniejszą. (Tak na marginesie te babki tam są naprawdę niesamowite. Niby 99% dziewczyn w pracy to kobiety dobrze po 40 a my młode czujemy się wśród nich jak ze swoimi) A że ja już od dobrych kilku lat wcale się nie opalam.. tzn tylko góra w bluzce, to moja skóra nie reaguje na opaleniznę o tak o.. tylko potrzeba czasu. Więc ja jestem BLADA! :D I postanowiłam to w tym roku zmienić! 

Na zimowej wyprzedaży kupiłam za grosze dosłownie bikini do opalania. Jest teraz całkiem modne, bo w każdym sklepie prawie widze taki styl ażurkowego materiału a ich cena jest 10 razy taka jak ja dałam za cały swój komplet :D W każdym razie, jak już wspomniałam ja nie rozbierałam się tak już od dobrych kilku lat...ale postanowiłam wyciągnąć to bikini.. w końcu jak schudnę to i tak nie założę :D 
A wiec założyłam i co? Powiem wam, że jestem w szoku! Wiadomo na 50kg to ja nie wyglądam i wyglądać nie będę.. ale całkiem ładnie wyglądam na swoje 100kg! Jakoś to ciało się ładnie układa.. nawet widać przebijający się przez tłuszcz zarys mięśni brzucha. Ramie też jakieś takie bardziej zbite.. :D i uda ładniejsze :D Powiem Wam szczerze, że to naprawdę sprawia że mam siłę i większego kopa do walki o siebie. To nic, że ta waga nie leci na łeb na szyję.. teraz liczy się to jak ja się czuję i jak wyglądam. Kiedyś jak waga stawała i to ja stawałam, a teraz? mam to szczerze gdzieś.. utrata wagi stała się ważna, ale nie najważniejsza. I podoba mi się, jak jestem na zakupach z koleżanką.. obie przymierzamy bluzkę. Obie jesteśmy grubsze. Chociaż ona jest wyższa i ma bardziej męską budowę ciała a nie typową babę z wielką dupą i brzuchem. Zakładamy bluzkę i ja bez spiny pokazuje się jej (nawet nie patrząc krytycznie na siebie w lustrze i poprawiając by lepiej wyglądać) a na jej twarzy maluje się zdziwienie, wielkie oczy i od razu się prostuje i wciąga brzuch.. patrze na siebie i szok.. jak ja dobrze wyglądam! :D Potem zakładam legginsy, które kupiłam na fitrollena i kolejny szok i mój i jej. Ja nie zakładałam legginsów bo czułam się w nich strasznie.. Pokazywały to co chciałam ukryć. A w tych, nóżki piękne :D Dobra koniec przechwałek, bo stwierdzicie że jestem samochwała. Ale no muszę się jakoś motywować :D 

A wracając do sedna, zastanawiam sie czy wyjść w tym bikini na balkon, czy jednak lepiej założyć miniówe na dupe i zostać tylko w górze, albo w ogole w bluzce i miniowie.. no nie wiem :D musze to rozważyć, co radzicie? A balkon mam taki,że jest bardzo blisko balkonu sąsiadów z obu stron i praktycznie widzą mnie jak tylko wyjdą na niego, a nie chce kogoś obrzydzić swoją obrzydliwością.

Miłej niedzieli! :) 

4 lipca 2014 , Komentarze (7)

No i pokonałam się, poszłam na te zajęcia! Wróciłam do swojego starego klubu fitness, miejsca gdzie pracowałam. I powiem Wam, że powrót tam dał mi kolejnego kopa. Od wejścia od Pani z recepcji uszłyszałam "ze trochę czasu minęło" z miną z wielkim przyjaznym "oburzeniem". A instruktorka powitała mnie głośnym "cześć", cale zajęcia uśmiechała się przyjaźnie, puszczała oczka i pożegnała kolejnym "cześć" i tekstem do zobaczenia w poniedziałek, ten a nie za pól roku :D  Poczułam się tak przyjaźnie tam, że aż chce mi się tam chodzić :) Miło, ze pomimo tego ze juz  znimi nie pracuję to nie udają, że nie znają. 

Tyle na dziś, pora spać bo jutro do pracy. Chciałam się tylko pochwalić, że nie poddałam się i poszlam.

Dobrej nocy! 

3 lipca 2014 , Komentarze (12)

Dziś będzie sentymentalnie. Jestem na Vitalii juz od 2007 roku, czyli raptem 7 lat! Mam tu swoje pomiary, swoją historię odchudzania. I wtedy miałam całe 20 lat. Świat był piękny, pełen życia, pełen ludzi dookoła mnie. Pełen facetów zabiegających o moje względy... ah! Przypomniałam sobie te czasy, w których nie wchodziłam w nic więcej z facetami, bo się bałam zranienia, a gdy już pojawiał się nasz "end" to był już w pobliżu nowy, który właśnie zaczynał podbijać. Serce bolało, ale już był "pocieszyciel". Tak to były odległe czasy. Cale 7  lat wstecz!

Wtedy, na początku swojej drogi odchudzania wydawało mi się, że byłam meeega gruba. Przecież ważyłam 90 kg! Przytyłam 8 w ciągu roku!!! to była tragedia.. potem kolejne kg i tak doszłam do 93kg! Powiedziałam dość, zaczełam się odchudzać...pamiętam jak dziś, byłam jak w nałogu "cwiczenia", dieta i nagroda po pracy - "lizak chupa chups". I tak w  3 miesiące udało mi się schudnąć 9kg! Stracić w talii 8cm i w biodrach 8cm. I jak pomyśle, że ważyłam 84kg, miałam  talie 86cm, a biodra 112cm to az sama się sobie dziwie jak to możliwe. Ale tak było. Czułam, że moge góry przenosić! Że to jest mój czas! 

A potem, już było coraz gorzej i gorzej... jakieś wzloty, jakieś upadki. Faceci przestali o mnie zabiegać, ja przestałam o siebie dbać. Pojawiło się więcej problemów. Przestałam wierzyć w to, że jestem fajna. Z dnia na dzień popadałam w większy brak akceptacji siebie. Więcej lęków. Więcej "nie zasługuje na to", "jestem za słaba", "za brzydka", "za gruba". A lata leciały. Czas uciekał jak piasek przez palce. 

Aż doszło do roku 2013. Waga 103,5kg! Talia 114cm, brzuch 138cm, biodra 134cm. Załamka i kolejna faza. Miesiąc treningów. Jestem na jogurtach i zupach. Po miesiącu zjazd -> do 96kg, talia 104cm, brzuch 133cm, biodra 125cm. Wielka radość, mogę znów góry przenosić. Faceta w pobliżu brak. Ale już może być tylko lepiej. Wierze, że świat jest mój.  I z dnia na dzień zachłysnełam się tym, zaczełam odpuszczać. 

Rok pózniej. Waga: 102! Chociaz tak naprawdę to już nie wiem ile ważę (wg szpitalnej 102,850, wg domowej - 96). Talia 103, brzuch 133, biodra 128cm. W głowie jeden wielki mętlik. Zaczynam czuć starość. Swoją starość, Swoje uciekające lata. Zmieniam się, zaczynam dbać o siebie. W pracy słyszę, że sie zakochałam. Zaprzeczam, bo się nie zakochałam - chociaz z dnia na dzień coraz bardziej bym chciała. Zaczynam się stroić. Nie tylko byle co na siebie założę. Widzę coraz więcej swoich mankamentów urody. Widzę rozstępy. Widzę cellulit. Widzę... i chce mi się wyć! Wyć i płakać, że sobie to zrobiłam. Nikt inny tylko ja sama. To ja jestem za to odpowiedzialna i ja nie wiem jak się z tego wygrzebać. 

Zaczęłam ćwiczyć. Widzę, zmniejszam się.. i płacz bo ta skóra zostanie. Bo jest za cienka. Bo będzie jeszcze gorzej. Kupuje balsamy. Stosuje 4 dni. Potem już znów brakuje czasu! Cieszę się, że nie ma brzucha nad pępkiem. Pozwalam sobie na więcej. Brzuch wraca! Znów płacz! 

I teraz, jest przecież dobrze. Mam karnet 3mc open siłowna i fitness za śmieszne pieniądze. Mam 10 wejść na fitrollena. Mam super modne ciuchy do ćwiczeń. Mam mega wygodne adidasy. Mam wakacje i pracę, gdzie moge sobie pozwolić na pójście prawie codziennie na zajęcia. Mam wszystko. Tylko znów pojawia się "strach". Lęk. I w efekcie od wczoraj się zbieram na siłkę, wczoraj nie poszłam bo miałam trochę spraw do załatwienia. A dziś... dziś powaliłam siebie na łopatki. Spakowałam się. Miałam autobus cyklicznie 14, 34, 54. Wychodziłam 2h. I nie wyszłam. Bo wiecznie czymś się zajmowałam dla zabicia czasu. No i w końcu, po 2h wychodzenia na autobus stwierdzilam, że bez sensu już iść - chociaż była 18.30!. Poszłam do sklepu. Kupiłam ciastka. 

Teraz patrze na sobie z politowaniem i myśle, co jest ze mną do cholery nie tak. Nie boję się iść na ta siłownię. Bo znam ją od podszewki. Chodziłam na nią, pracowałam w niej. Więc co jest? Jak ja mam się pokonać, przełamać? Żeby jutro wreszcie dotrzeć na zajęcia i poćwiczyć! 

Wróciłam na zupy. Od dziś na obiad zamiast makaronu czy ziemniaków będą zupy! Ogoliłam nawet całe nogi, a nie tylko do kolan - zeby nie było wstydu się rozebrać w szatni. I katuje się piosenką, przypomnianą na fb tablicy - o ironio - przez mojego byłego niedoszłego. 

  I ja naprawdę czuję, że pora wreszcie to zrobić. Raz a porządnie. Ale znów się chyba boję. 

30 czerwca 2014 , Skomentuj

Oj dziewczyny, z dnia na dzień bardziej się sobie dziwię... no chyba jednak coś ze mną nie do końca w porządku. A mianowicie, już z dwa miesiące temu mój zamek zaczął odwalać numery.. i się nie otwierać. Kiedyś idąc do pracy na noc zamknęłam, zapomniałam coś i chciałam się wrócić, ale mój zameczek nie chciał się w ogóle otworzyć! Całą noc byłam w nerwach, że rano nie wejdę do środka a jest niedziela i nikt mi go nie otworzy. No, ale cudownie się otworzył. Zgłosiłam właścicielowi i chyba nie bardzo mi wierzył, bo miał zmienić i jakoś 2 miesiące mu zeszło i nie było zmiany. W weekend miał wesele i z żonką chciał zanocować, wracają ok. 3 i wejść nie mogą... zameczek się ponownie zablokował na amen. Dobrze, że byłam bo by spał pod drzwiami. Ale zamek jak był nie zmieniony tak został nadal ale za to się pojawił nowy, tzn. kupił nowy. Więc dziś ja stwierdziłam, że przecież zmiana takiej Gerdy to chyba nie problem. Nic trudnego w nim nie widzę, ale przypomniało mi się jak w moim rodzinnym domu była analogiczna sytuacja to była wielka afera. Dzwonie więc do mamy i pytam czy pamięta czy to trudne, ona że nie, ale... lepiej żeby to jakiś chłop zmienił a nie ja. Bo podobno skomplikowane. Myślę sobie, a co mi szkodzi! raz się żyje. Zmieniam. No i wystarczyło odkręcić raptem 4 nakładki na śrubę , wyjąć, włożyć nowy, zakręcić nakrętki i już... Zmienione. Och faktycznie trudne! 

Dzwonię do mamy, mówię, że włożyłam. Nie wierzy, bo przecież u nas szanowny Pan Tatuś miał taaaaaaki problem. Dla mnie to było 10 minut roboty, z drobnymi przemyśleniami który rozmiar klucza itp. Rozmawiając z mamą dojrzałam moje motto z lodówki "Mężczyźni robią to co mogą zrobić, kobiety to czego oni nie potrafią!" - myślę IDEALNE! Doszłam podczas zmiany zamka do przemyśleń, że żeby się dowiedzieć czy mój mężczyzna będzie idealny będę mu kazała zrobić jakąś błahostkę - choćby zmienić zamek, wymienić uszczelkę. Bo w sumie jestem chyba taka "mądra" gdyż w domu spodnie ZAWSZE nosiły kobiety i to my musiałyśmy umieć zrobić wszystko. I teraz złożenie szafki, sklejenie krzesła czy buta to żadna filozofia. Baaaa nawet ostatnio sama wyciągnęłam micro sim z wejścia na normalne sim w telefonie. Chociaż każdy serwis mówił ze to nie możliwe, trzeba rozkręcać i będzie kosztować 500 zł i utratę gwarancji, a mi wystarczyło 2 spinacze biurowe. Żadnego uszkodzenia nie było, gwarancja nie ruszona. 

Tyle o akcji dnia, a wracając do sportowego trybu, nie wiem jak to się dzieje, ale zamiast tracić wagę to ja przybieram!!! w ciuchach ładniej wszystko, ale waga +. Nie rozumiem. W każdym razie, cwiczyć nie zamierzam przestawać juz mam karnet na 3 mc na open. 

15 czerwca 2014 , Komentarze (6)

hej,  wlasnie jestem w trakcie czytania nowego TS, skonczylam czytac "wyksztalcone, wyzyskiwane. Polka pracuje za grosze". I musze sie z tym podzielic, bo az mi sie zrobilo przykro, smutno a w oczach wlasnie kreca sie lzy. ..

Czasem mialam wrazenie, ze robie blad. Ze glupio to wymyslilam. Ze bez sensu. Nawet dzis przed lektura mowilam,ze mam glupi charakter bo nie lece na kase, ze ilosc zer w wyplacie nie robi na mnie wrazenia, ze wazniejsza jest atmosfera. A jednak boli, gdy die okazuje ze praca ns etat to luksus, posiadanie zdrowotnego tez. Jasne ciesze sie, ze mam umowe na siebie i etat. Ale jak przychodzi wyplata to boli.... jak sie za to utrzymac??? Jak isc na fitness za 180zl? Jak kupic kupic trampki za 50? Juz nie mowie o innych rzeczach... a i tak najbardziej boli jak spotykam sie ze kolezanka o wiele ciensza w swoich umiejetnosciach niz ja i dowiaduje sie ze ona zarabia ponad 2 razy tyle na reke co ja. I placze ze nie da sie z tego wyzyc. Ja z moja pensja i tak sie ciesze ze mam prace! Mysle zmienie. Ale ja glupia, zakompleksiona dziewucha placze po katach i wmawiam sobie ze przeciez z tym wygladem i tak nie mamszans na lepsza prace. Trzeba byc reprezentacyjnym a nie pasztetem. Mowie sobie schudniesz bedzie lepiej... wyzydzilam 180 zl na karnet open do klubu fitnness na osiedlu (drogo!!! Ale mysle ze tu mam 5 minut piechota, moge isc w dresie a nie jechac godzine w jedna strone...) i chodze 2vrazy dziennie, katuje sie rano silownia, bieznia, orbitkiem. Popoludniu zajecia i silka. A waga ni drgnie, cialo mam wrazenie duuzo ladniejsze, twarz dawno nie mialam takiej bez krost. Cm tez minimalnie w dol, ale juz zapala sie lampka jak sie ogladam w bieliznie przed lustem i lzy "a co bedzie jak schudne? Przeciez ta skora sie naciagnie wyjda roztepy, a co jak sie nie napnie??? Bedzie tak wisiec... to juz wole byc gruba! Przeviez i tak nie zaloze sukienki, nie pozegnsm sie z gaciami do kolan. Na operacje mnie nie stac! A co z facetem, przeciez bede sie wstydzila sama siebie, brzydzila. W zyciu nie bede miec faveta, bedac mloda przeciez ich splawilam na drzewo a teraz pusto od lat. Ostatni poszedl out do woja. Azwstyd nie bylam na randce od 3 lat!!!!!!!!! 

I tak kazdego dnia pojawia sienowy dylemat.nowy problem. A ja i tak jestem dumna, ze mimo wszystko sie nie poddaje. Postanowilam walczyc! Walczyc o sibie! I walcze, na zajeciach ni raz mam wrazenie ze umre, ze tego nie zrobie, tego nie dam rady, ale lamie sie, probuje i jaka jestem dumna jak okazuje sie ze potrafie usiasc z pozycji na plecach nie przekrecajac sie na bok, utrzymac pozycje deski przez 30 sekund z wielkim trudem ale jest. Jak umuem biec 8,7km\h przez 5 minut! Ktos to przeczyta pomyslu a co to za wyczyn, a ja jestem z siebie dumna i mam ochote wtedy krzyczec z radosci bo ja tego juz od kilku lat nie moglam zrobic! Kazdy taki sukces daje mi kopa i chce wiecej... na swoje obawy o skore kupilam balsam silnie ujedrniajacy i do biustu. Liczac na to cos z tego bedzie... ale boje sie jak diabli ile mi starczy sil na to by wytrzymac tak dalej w tej walce o siebie. W koncu to moje zycie i nikt tego nie zrobi za mnie.... pora przestac marzyc.

Edytowane; dodalam pomiary, aktualnie w ciagu tygodnia -2cm w talii, -3cm w brzuchu, -2udo i -1lydka! Chociaz tyle!

1 maja 2014 , Komentarze (2)

Dziewczyny, mam mega powera. Powera by zmienić swoje życie, wreszcie doprowadzić do końca zmiany dotyczące siebie i swojego życia! Właśnie wróciłam do domu po babskim wieczorze i jestem pełna energii a jednocześnie jest mi smutno... Wypiłyśmy piwo, przeplotkowałyśmy, poszłyśmy do kina, uśmiałyśmy się tak,że aż boli mnie brzuch od tego... Tęskniłam za tym, tak naprawdę takiego wieczoru nie miałam od jakiś dobrych 3 lat! taaak 3 lat! Miałyśmy jeszcze iść na jakieś tany tany... ale jedna z nas jutro na 7 do pracy, więc już dałyśmy spokój. 

Ale ja teraz siedzę, słucham swojego młodzieńczego hymnu "I'm coming out"  który zakończył film "inna kobieta" i sama buzia mi się cieszy. A gdzieś tam w sobie takie uczucie powrotu do przeszłości, do "pierwszych miłości", do wygłupów z dziewczynami, do jakiś naszych "akcji". Oglądałam ten film i jak bym widziała siebie sprzed kilku lat. A jednocześnie widziała nas - dziś. Takie rozesmiane! Brakuje mi tego, brakuje mi tamtej wesołej mnie! Tamtej zadbanej mnie. Tamtej mnie, dla której tekst "Ciebie by mogli rozebrać i byś była gotowa do użycia" był odzwierciedleniem jej stanu zadbania, bo teraz nieraz "potrzebuje tygodnia zabiegów, żeby się doprowadzić do stanu gotowości do użycia". Taaak! pora na zmiany! 

Najchętniej teraz bym powywalała ubrania z szafy i zrobiła rewolucje, co zostaje co wywalamy... zaraz zrobiła pełen salon spa, maseczki, depilacje, masaze itp. Poćwiczyła, pobiegała.. a i tak najchętniej chciała obudzić się jutro piękna, zadbana i w rozmiarze 38! ale niestety nie jest tak łatwo, więc od jutra wprowadzam zmiany! wielkie zmiany! 

Ps. komizm całej sytuacji jest taki, że w wypadzie brały udział po za mną 2 dziewczyny - jedna to moja aktualna "partnerka" uczelniana, z którą jesteśmy w jednej grupie a na początku pazdziernika nie wyobrażałam sobie współpracy z nią i byłam załamana tym, że zostałyśmy do siebie przydzielone bo dziewczyny nie znałam, ale duuużo słyszałam.A teraz każdy podobno nam zazdrości tego "trzymania się razem".A druga po po prostu chciała iść na piwo, więc wyszłyśmy. Też nie wychodząc nigdzie razem i tak o to, wróciłam pełna werwy! 

18 kwietnia 2014 , Skomentuj

No i mamy święta, kolejne święta... niby takie same jak co rok, a jednak dla mnie inne. Wszystko jest w tym roku inne... czy lepsze? tego nie wiem, czas pokaże. A póki co te święta spędzam sama.. bez rodziny, w innym mieście.. w pracy. Wcześniej z perspektywą świąt bez rodziny było ok... no cóż, życie jak życie.. ktoś musi pracować w święta, więc wystawia się młodą/nową kadrę. Oto więc rozumiem. Ale dziś.. dziś mi tak dziwnie.. dziwnie mi, że nie pójdę  z koszyczkiem. Że nie pójdę na Rezurekcję o 6.00 z koleżanką z dzieciństwa.. itd. No nic.. 3 dni zleci, a we wtorek już jest normalny roboczy dzień...

A z reszty innych rzeczy? oj jest wiele.. gdyby mi ktoś powiedział rok temu, że Ci co byli moimi "przyjaciołmi" teraz będą tylko znajomymi albo ja będę ich wrogiem w ich mniemaniu. A Ci z którymi przez 3 lata nie zamieniłam ANI jednego słowa i się nie znaliśmy zostaną moimi znajomymi, dobrymi znajomymi lub przyjaciołmi to nie uwierzyłabym! A prawda jest taka, że grono moich znajomych baaardzo się zwiększyło. Że są osoby, z którymi rozmawiałam kilka razy a już mogę liczyć na ich pomoc, gdy o nią poproszę (oczywiście w granicach rozsądku:)). Zmieniłam się też ja. Stałam się pewniejsza siebie.. lepiej ubrana (rany, wiecie patrze na swoje stare ciuchy i ja się dziwie jak ja mogłam w tym chodzić jak to już się tak zeszmaciło, aż wstyd!). Czasem tylko nie chce mi się odpowiednio uczesać, czy zrobić lepszego make-upu, a o ubraniu lepszych ciuchów do pracy nie wspomnę. Bo przecież po co stroić się o 5.00 w lepsze ciuchy - żeby je po godzinie zdjąć i założyć fartuch szpitalny. Przepracować do 19.00 i znów założyć ciuchy pod płaszcz i wrócić do domu. Założyć dres. Ale i to pora zmienić! W końcu mamy wiosnę! trzeba zrzucić płaszcze! 

i tylko dalej mój obraz siebie za 5 lat jest tak różny z moim obecnym życiem... i chociaż czuję się  "spełniona"  w swojej pracy to denerwuje mnie, że mogłam popełnić błąd, za który płacę pensją niższą o połową w porównaniu z tym co mogłabym zarabiać. A że pieniądze nie są najważniejsze.. to póki co jeszcze trwam w tym.  Ale czy to jest sens? 

Wam życzę WESOŁYCH Świąt w gronie rodziny! :) 

1 marca 2014 , Komentarze (2)

A więc PRACUJE! I jestem naprawdę szczęsliwa, że wreszcie pracuje.. że wreszcie w zawodzie! i w sumie cieszę się, że akurat na tym a nie innym oddziale! Ale jeżeli myślałam, że moje problemy rozwiążą się razem ze znalezieniem pracy to się myliłam.. w moim życiu nigdy nie może być chyba za łatwo :( no i efekt jest taki, że mam 4 tygodnie ranków.. czyli prawie 4 tygodnie nieobecności na zajęciach (studiuje dziennie) i kolejne 2 tygodnie co drugi dzień mam cały dzień.. wiec kolejne 2 tygodnie w plecy.. i chyba nie dam rady ze studiami.. po prostu ;( 
Bo o ile to ja robiłam na ludzi przez poprzednie lata, pomagałam im..o tyle teraz sprawdza się powiedzenie "o swoje interesy dbaj sam" i "umiesz liczyć - licz na siebie". To mnie przeraża i załamuje.. po prostu jestem ze wszystkim sama - sama ze sobą.. a to się tak nie da.. i już płakać mi się nad tym chce.. bo muszę pogadać z kierowniczką.. ale jak zacznę kombinować po 2 tygodniach pracy to w końcu jak mi się skończy 3 mc umowa próbna to wylecę.. i już sama nie wiem co mam robić.. zawalić studia? też szkoda w końcu tu mieszkam przez nie/ dzięki nim/ dla nich? Eh...każdy mówi jakoś to będzie.. bo nikt nie jest  w mojej sytuacji i nie rozumie co znaczy 6 tygodni nieobecności na niektórych zajęciach - które trwają 10 tygodni. 

Sprawa druga - mam karnet na fitness - wersja open - ale nie mam czasu chodzić.. tzn. może i czas bym znalazła, ale poruszam się komunikacją miejską.. i musiałabym miec ze sobą cały stroj na zajęcia. A do tego jeszcze fartuch, 2 pary butów na zmianę, zeszyty ksiazki i całą resztę co w efekcie dałoby walizkę rzeczy.. a zadna torba aż tak pojemna nie jest. I w efekcie jak już wroce do domu to nie chce mi sie wyjsc i jechac godzinę na zajecia.. i potem wracac godzinę (przez korki). I jestem tam jakieś 2 razy w tygodniu.. ale grunt, że jestem! :) 

Teraz robię cała stertę prezentacji i innych prac na zajęcia.. zajęcia na których nie byłam.. ale może uda się je ogarnąć..