Wesoła, lecz zamknięta. Refleksyjna ale twardo stąpająca po ziemi. Twarda, ale bardzo wrażliwa. To ja pełna sprzeczności i trudna do poznania, nawet dla samej siebie:-) ale jestem żyję i jest super!!!! a będzie jeszcze lepiej:-)
dziś jestem zadowolona i z siebie i z wagi, która najwyraźniej mnie nagrodziła za moje starania dzisiejszy odczyt 66,0 kg, czyli 0,7 mniej niż w piątek cieszę się, że wróciłam do ćwiczeń, bo czuję się fantastycznie. Dostałam nagłego przypływu energii wczoraj pochłonięte - 1360 kcal (dość mało jak na mnie, zważywszy, ze 330 pochodziło z czekolady ) ruch - godzina aerobiku - 330 kcal bilans 1030 kcal
zastanawiam się jednak, czy aby nie przestać liczyć kalorii, tylko odżywiać się na "oko", jest to z jednej strony trochę uciążliwe, a z drugiej daje mi rezultaty i uzależnia, bo nawet w weekendy zaczynam liczyć, choć miałam to sobie odpuszczać. Poza tym trzyma mnie to w jakimś reżimie, bo jak do południa zjem więcej, to później kombinuję, jak tu zjeść mnie kcal nie głodząc sie przy tym. zobaczymy, dziś próbuję nie liczyć, choć w głowie kołacze mi się bilans jak moje rezultaty pojadą na wakacje, to powrócę do liczenia, a teraz na parę dni odpuszczam, ale tylko liczenie nie dietę miłego dnia i spadeczków życzę
zjedzone - 1650 kcal (cóż nie najlepiej) ruch 30 min orbiego (-350 kcal) i pół godziny gimnastyki, brzuchy itp. (-150 kcal) bilans ogólny 1150 kcal to już ładniej wygląda. dziś wieczorkiem aerobic Miłego dnia!
pochłonięte 1900 kcal (!) ruch odkurzanie całej chałupy - dużo tego i mokra byłam i 2 godz prasowania razem wg V. 244 kcal niestety mało ruchu i za dużo kcal, ale to przez sałatki śledziowe Lisnera, które zakupiłam w związku ze ssaniem na coś konkretnego, bo od tygodnia moja "dieta" ma raczej słodkawy odczyn (kaszki manne, jogurciki, banany i jedyne warzywo - młode ziemniaki) przez nieszczęsne szwy na dziąśle.... cały czas niestety odczuwam usunięcie zęba i przez to odżywiam się dość niezdrowo (może bez przesady, ale brak tutaj owoców i warzyw i mięsa, a ja anemiczka kurczę jestem). ale powoli zaczynam coś tam gryźć.... sałatki były w każdym bądź razie miękkie jutro z rana mam w planie wyskoczyć na rynek po sadzonki pomidorów, bo małż ma w niedzielę skończyć mój warzywnik, to kupię jakieś warzywka, może cukinkę? chcę też ugotować zupkę mojej młodej, bo nie może cały czas przecież na słoikach ciągnąć? idę do małża i zaraz potem spać, bo jutro idziemy na imprezę pa pa!
po wejściu na wagę dość miły od poniedziałku 0,6 kg mniej, więc jestem zadowolona.... to motywuje miłego dzioneczko, choć pogoda u mnie nie nastraja... dziś chyba będzie dzień kawowy. idę robić śniadanko, póki mała śpi
dziś pożarte 1415 kcal ruch - godzina aerobiku (minus 335 kcal super!) dziś też byłam z dzieciakami u lekarza, młody coś kaszle, ale nie aż tak źle i coś tam jednak ma , jakieś szmery w oskrzelach... i dalej siedzę w domu a pogoda się robi... uhhh życie "matki polki"
miłego wieczorku, ja zaraz wskakuję do łóżka, chyba że się jeszcze zmuszę do prasowania, bo mam już Mount Everest... ale po ćwiczeniach i prysznicu, coś mi dziwnie błogo
pochłonięte 1436 kcal - więc pięknie się zmieściłam w górnej granicy z ruchu wczoraj 1,5 h zakupów z moim pięciolatkiem - o według Vitalii spaliłam 189 kcal!!!! fajnie dziś na aerobic idę, jeśli małż zdąży wrócić , bo drogę powrotną rozkopali w tym samym czasie w 2 miejscach i oczywiście korki masakryczne.... i będzie teraz jeździł drogą okrężną z nadzieją na krótszy czas... zobaczymy miłego dnia!!!
Nie było tego dużo, cóż trochę ponad 12 minut na rowerku, ale zaczęło i dziąsło pulsować, więc wolałam nie ryzykować, a potem jeszcze trochę przysiadów i ćwiczenia z hantelkami, więc myślę, że z pół godziny się uzbierało. Brzuszków niestety też wolałam nie robić.... Nie wiem, czy od tego nie mam teraz większego sińca.... ale cóż. W sobotę idę na imprezę, przyjaciele robią mega parapetówę, a ja cały czas wyglądam, jak ofiara przemocy domowej.... opuchlizna wprawdzie już prawie zeszła, jednak mam wielki zółty (całe szczęście, że nie fioletowy) siniak, który wątpię, aby zszedł do soboty... trzeba będzie zrobić fest tapetę... dziś idę z Młodym do dentysty na przegląd, to może mi ktoś tam zajrzy w moją japę, ale chyba po "mini operacji" to chyba niestety normalne... no dobra uaktualniam paski ćwiczeń i idę na drugie śniadanko, póki młoda śpi i może jeszcze zdążę się z młodym trochę pobawić. miłego dnia!!!
pochłonięte - 1450 kcal. Cóż mogło być lepiej, ale zauważyłam, że niestety nie mogę sobie za bardzo ograniczać kalorii, bo źle się czuję. Minimum dla mnie to 1200 - przy 1000 czuję się strasznie słabo i kręci mi się w głowie..... nie wiem, czy to jeszcze po ciązy organizm nie doszedł do siebie (miałam straszną anemie, pewnie dalej ją mam), bo przed ciążą liczenie kalorii było mi obce (brałam je pod uwagę tylko dla potencjalnej kolacji czy słodkiego grzechu), a teraz bez tego nie schudnę - już to wiem no dobra idę trochę poćwiczyć, bo zaraz małż wróci z ogrodu i już na to nie będzie czasu miłego wieczorku!!!
Zmieniam pasek na aktualną wagę.... niestety większą, a i tak przez tydzień "zrzuciłam" 1,2 kg... jak pisałam wcześniej po Świętach dopadł mnie efekt jojo, w 2 tygodnie plus 3 kg i wszystkie efekty zmarnowane.... ale co się dziwić jak wpierniczałam słodycze... muszę zacząć znów kontrolować kalorie, jednak jest to najlepszy sposób... może sięgnę do starych przepisów ze smacznie dopasowanej? muszę spróbować, bo ciepło się robi a ja nie mogę ciała odsłonić muszę się zabrać jeszcze za mój cellulit. Dziś na ćwiczenia niestety nie idę, bo jeszcze cierpię po stracie zęba, opuchnięta jestem i mnie boli, więc o skakaniu nie ma mowy... wybrałam opcję z odbudową kości, drożej i cierpi się na początku... ale przyszłościowo lepiej... ale teraz się zastanawiam, czy to było potrzebne w przypadku siódemki????? teraz to i tak nie ma nad czym dumać.... dzisiaj pożarte 468 kcal kasa manna i kawa (matko kochania łyżka "proszku" kaszy manny to 42 kcal - były 4 plus pół litra mleka.... - jednak musli wychodzi lepiej i zdrowiej, ale na razie moje dziąsło mi na takie smakołyki nie pozwala....)
miłego dnia - ja dalej w domu z przeziębionymi dzieciakami......
na szczęście jest tylko jeden w tym roku (podobno, bo nie sprawdzałam). Ale ja przesądna nie jestem... tak czy siak, mój/nasz pech już był się zdarzył w zeszłym tygodniu - zaczęły nam się sprzęty psuć w poniedziałek czajnik, a potem auto - dziś je mąż odbierał i trochę kasy poszło.... duuuuża część murku frontowego płotu ale cóż ma się auto to czasem trzeba płacić... dziś też miałam usuwany ząb.... znieczulenie jeszcze trzyma, ale też parę stów poszło sobie z konta.... ale są plusy.... przez kilka dni dieta półpłynna, to może coś mi się ruszy z wagą? poza tym są same minusy... mam szwy, więc jak zejdzie znieczulenie to pewnie będę cierpieć. Dostałam jednak ketonal, więc mam nadzieję, że będzie ok... ale obawiam się, że weekend w plecy... dzis pojeździłąm chwilkę na rowerku - chwilka to bardzo dobre określenie, bo było to 9 minut z kawałkiem i Młoda się obudziła z płaczem, bo przeziębiona i trochę marudna była i tyle miałam z jazdy - ale suwaczki uaktualnię, choć w sumie nie wiem, czy to nie wstyd tak rzadko je tu wstawiać i o tak małe liczby je uzupełniać...
jeszcze jutro rano do kardiologa z synem idziemy.... mam nadzieję, że to nic poważnego i nie ma żadnej wady serca, jednak się denerwuję..... trzymajcie kciuki.... no to miłęj nocy, idę spać póki ból mnie nie skręca....