Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Odkąd byłam w słonecznej Hiszpanii i nie potrafiłam się tym cieszyć z powodu swojego wyglądu coś we mnie pękło. Nie mogę pozwolić by dochodziło do sytuacji gdzie nienawidzę lata, wody, które do tej pory wręcz uwielbiałam, tylko dlatego że źle wyglądam. Czas coś zmienić, czas działać!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3920
Komentarzy: 48
Założony: 9 grudnia 2013
Ostatni wpis: 11 czerwca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
LinaInverse

kobieta, 34 lat, Kraków

173 cm, 68.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 czerwca 2015 , Komentarze (4)

Dawno nie pisałam :) Jak widać ostatni wpis świętował mój sukces - opuszczenie 70-tki. I świetnie, tyle że tyle czasu minęło, a ja mogłabym ciągle dawać tylko tamten wpis... Bo rzeczywiście 70 tkę opuściłam i ważę ok. 69 kg...ciągle.

Dlaczego? Ano powód jest prosty i chcę przed nim ostrzec! Z wygody, z poczucia że tak dużo zeszło już, tak dobrze poszło to można odpuścić i samo będzie szło. NIE. Samo się jednak nie zrobi. Szczęście w nieszczęściu, że waga w górę nie poszła, były tylko małe wahania ale to 1-2 kg. Wynika to głównie z tego, że zwiększyłam ilość ćwiczeń i generalnie sportu w życiu. Zaczęłam biegać, chodzić na ściankę, jeździć na rowerze, trenować krav magę. Tylko, że zaczęłam też więcej jeść i to bez specjalnego hamowania się. Prosta matematyka, waga stoi w miejscu, a nawet jest zagrożona wzrostem. Na szczęście nie za późno myślę zdałam sobie z tego sprawę ;)

Wyzwanie! Tak jest. Lato tuż tuż, pierwsze wyjazdy szykują się na początek lipca, a przede mną nadal parę kg do zgubienia. Miałam plany ważyć 65 kg do lata, co będzie? Nie wiem, ale zaczynam znowu walkę. Wróciłam do diety ładnie, moimi jedynymi słodyczami są lody raz na jakiś czas i rzuciłam sobie ćwiczeniowe wyzwanie. To, co mi kiedyś pomogło - Mel B pośladki + brzuch, teraz wraca. Codziennie, bez wyjątku. 20 min nie zabierze mi nie wiadomo ile czasu z dnia, a narzuci mi dyscyplinę. Za mną już 5 dni :)  Przede mną...nie wiem, do końca czerwca na pewno! Ale nie będzie wymówek. Waga raz pokazała 72 kg i się przeraziłam, że wracam na starą ścieżkę. Nie po to był ten trud. Teraz jest 69 i planuję 66-67 do lipca. Trzymajcie za mnie kciuki! :)

26 listopada 2014 , Komentarze (6)

I tak oto kolejna dziesiątka poszła w niepamięć (mam nadzieję, że na zawsze już ;)). Waga zeszła do 69 i w tych granicach oscyluje. Samopoczucie? Coraz lepsze :) Jasne, brakuje jeszcze paru kg w dół by nie czuć się jak ta "większa" ale komplementy otoczenia pomagają to skutecznie zwalczać :)

Oczywiście nie wzięło to się znikąd. Miałam dosyć tego zastoju 72-73, który się trzymał mnie od 3 miesięcy ;/ A trzymał się, bo nie robiłam specjalnie wiele by się zmienił. Prosta zasada: trochę mniej jeść, trochę więcej zdrowego, ćwiczyć codziennie! Wystarczy, w żadnym wypadku głodna nie jestem, nie odchodzę też od stołu z uczuciem nie-sytości, przeciwnie! Systematyczność - tędy droga. Okazuje się, że nawet głupie 10 min ćwiczeń dziennie pomaga. Poza tym pomiary cm też wyglądają całkiem nieźle. Jak ja się uśmiałam kiedy złapałam miarkę mojej talii, brzucha, piersi sprzed roku i przyłożyłam do siebie teraz. Przecież tam prawie druga osoba wchodziła :D 

Ciuchy też humor poprawiają, powoli dochodzi do mnie, że 38 (M) to mój rozmiar, w którym czuję się swobodnie, a nie jak ściśnięta kluska, fajna sprawa. Zaczynam fantazjować o wakacjach i wadze np. 62... 

Ale na razie powoli zbliża się wyzwanie - święta. Ojj dziewczyny, musimy się starać, bo to się może kiepsko skończyć. Jakieś rady?

22 września 2014 , Komentarze (2)

Hej Dziewczyny!

Mi niestety nie idzie za dobrze. Chodzę teraz do pracy i nie mogę się tam ogarnąć z posiłkami. Wydaje mi się, że jem normalnie, zdrowo ale ciągle czuję się dziwnie, boli mnie czasami brzuch, czuję się nienaturalnie przejedzona nawet jeśli zjadłam mniej niż normalnie w domu. W pracy też niestety otaczają mnie same dziewczyny, gdzie przysięgam! z każdą bym się zamieniła na ciało. Nie ma ani jednej osoby, która miałaby choćby 1 kg nadwagi... To dosyć słaba opcja gdy w takim towarzystwie patrzysz na samą siebie...Więc dzienny humor też jest niestety popsuty. Na wadze za dużo o 3 kg... już nawet nie myślę o schudnięciu tylko, żeby wrócić do 70,5.  Średnio mi idzie z ćwiczeniami. Pomyślałam, że może jak się wam wyżalę, a jednocześnie obiecam się ogarnąć "publicznie" to mi coś pomoże :) Zawsze byłam honorowym człowiekiem ;) Tak więc obiecuję:

- przede wszystkim narzucić sobie znowu reżim ćwiczeń i ich nie olewać z byle powodu;

- zrezygnować ze słodyczy, które ostatnio coraz częściej się pojawiają

- mieć trochę bardziej pozytywne nastawienie do siebie i życia (spróbować przestać się porównywać? ;/)

Trzymajcie kciuki!

1 sierpnia 2014 , Komentarze (12)

Hej wszystkim!

Zwracam się z prośbą, uratujcie moją dietę!

Jak powstał problem? Pojechałam do domu na miesiąc...

To jest tragedia, bo ani sama sobie nie gotuję, ani nie wybieram pory jedzenia. Oczywiście deser jest codziennie, porcje obiadowe ogromne. Nie chodzi nawet o to, że tłusto, bo aż tak źle nie jest, no ALE. Już przybyło mi 1/2 kg :| zaczynam czuć się paskudnie, nie cierpię gdy wokoło jest dużo wszystkiego, bo wtedy nie mogę się powstrzymać. Nie masz jedzenia = nie jesz. A jak wokół wszystkiego pod dostatkiem to jesz wszystko. Staram się ćwiczyć, ale nie zmienia to faktu, że jedzenia to nie przebija. Jak z tym walczyć? Jak "zamknąć" sobie oczy na to wszystko? Boję się, że zamiast schudnąć jeszcze z 2 kg do końca sierpnia, jak miałam w planach (bo wtedy jadę na ślub i do ukochanej Barcelony), to przytyję i tyle...Najgorsze, że moje poczucie "głodu" też wariuje. Zawsze czuję się głodna, a przecież jeszcze tydzień temu nawet jak musiałam gdzieś siedzieć 4/5 godzin bez jedzenia to bez problemu, a tu co 2 godziny wołanie mózgu (bo raczej żołądek wiecznie pełny). Nie potrafię tego uregulować w ogóle ;/

20 czerwca 2014 , Komentarze (3)

Hej dziewczyny! Oficjalnie stało się, stuknęło 10 kg w dół, przyznam szczerze nie wierzyłam w to bardzo długo. Przede wszystkim teraz widzę jak bardzo odchudzanie różni się od tego co wyobrażałam sobie jako "odchudzanie". Jak to w ogóle było, jak się zaczęło?

Początki tycia. Nie wiem dlaczego ale jak ważyłam ok. 60 do 65 kg i powoli zaczynałam tyć, miałam jakieś wewnętrzne przekonanie, że jak tylko będzie mi się chciało to się zabiorę za siebie i od razu schudnę. Odchudzanie traktowałam jako przykrą konieczność na krótką chwilę, którą jak podejmę to wrócę szybko do swojej wagi. A że mi się nie chciało, to jej nie podejmowałam. Myliłam się i to bardzo.

Nadwaga. Kiedy przyszła nadwaga zaczęłam powoli wpadać w panikę. Okazało się, że wyglądam coraz gorzej, a perspektywa szybkiej diety i schudnięcia wcale nie jest taka prosta jak sobie to wyobrażałam. Paradoksalnie zamiast mnie to zmotywować do działania sprawiło, że jeszcze bardziej się zapuściłam. Zaczęłam absolutnie nie zwracać uwagi na nic co jem, ani w jakich ilościach. Oczywiście alkohol i zabawy też nie pomagały. Co jakiś czas miałam zrywy, że niby schudnę, ale to było śmieszne. Miałam okresy gdzie codziennie! przez długi okres czasu mówiłam, że zacznę się odchudzać, a w głowie od razu "jaaaasne" i na tym się kończyło. To było chore, a potem było jeszcze gorzej. Bo co innego trochę sobie utyć, a co innego jak inni zaczynają to zauważać. Rodzice zaczęli mnie krytykować i to dosyć dosadnie, ale i tak najbardziej bolało jak się dowiedziałam na studiach, po jednym wystąpieniu przed salą jak to "strasznie utyłam". Niby człowiek wie, że jest gruby, ale jakoś do ostatniej chwili nie zdaje sobie sprawy, że jest tak postrzegany przez innych. 

Mocne postanowienie poprawy. Jak to się stało, że zabrałam się na serio do chudnięcia? Naprawdę nie potrafię powiedzieć. Myślałam, że to będzie tak jak zawsze powiedzenie sobie i 2 dni prób jedzenia mniej. W listopadzie zaczęłam chodzić na fitness. Nie dało to zbyt wiele, waga nie drgnęła, ale to było coś, przez miesiąc zmusiłam się do wysiłku. I wtedy stwierdziłam, że nie chcę żeby ten miesiąc męczarni się skończył na zajedzeniu wszystkiego. Postanowiłam spróbować ćwiczyć w domu, a do tego jakoś samoistnie wkradła się dieta. Właściwie jestem z siebie dumna, że wypracowałam taki sposób odchudzania, o którym bym w życiu nie powiedziała, że działa. Bo o ile codzienne ćwiczenia, przynajmniej 20 min z Mel B oczywiście były poważnym krokiem ku chudnięciu, to dieta która polegała ni mniej ni więcej niż na jedzeniu trochę mniej, a właściwie rozsądniej to zupełnie nie to czego się spodziewałam, że zadziała. Myślałam, że będę musiała odstawić słodycze, tłuszcze, pieczywo itp, itd co się słyszy. A tu nic. Wszystko zostało, łącznie ze słodyczami. Ale nie zdarzyło już się mi kupić chipsów ani czekolady. Zostały np. słodkie jogurty. Wieczorem zupełnie odpadło jedzenie, na mnie to działa jak puste kalorie, a jak się okazało wieczorami ja wcale nie jestem głodna tylko raczej znudzona i to był powód jedzenia. Nie było tak, że czegoś nie zjem, bo nie wolno. Jadłam ale miej, jak sobie pozwoliłam na więcej, to inny posiłek odpadał i to mi odpowiadało. Mogłam jeść co chciałam ale po prostu nie wszystko na raz. Mimo iż nie miałam wszystkiego na co dzień, nie narzekałam że mi czegoś brakuje. I tak kg zaczęły spadać.

Pierwszy sukces. I stał się pierwszy sukces. Oczywiście uważam, że już zejście do 77 kg było sukcesem, którego długo nie mogłam osiągnąć. Ale 72...nie spodziewałam się tego w najśmielszych marzeniach. Niedługo będę ważyć 60-parę kg... wierzę w to. Doszłam do takiego etapu, że już nie chcę odpuszczać. Nie wyobrażam sobie jak kiedyś, że odchudzanie to jedno, a po osiągnięciu sukcesu koniec. Nigdy w życiu! Tak jak teraz mogę żyć i jeść do końca życia i czuję się z tym świetnie. Nie odczuwam diety w ogóle po prostu wiem, że jak nie jestem głodna to nie jem, a jak jem za dużo to muszę odpuścić. Ćwiczenia cudnie modelują ciało, jeszcze trochę brzuch się pod tłuszczem skrywa ale to nie są już zwały tłuszczu, najwyżej wałeczek ;) Nie przerażają mnie też przestoje w chudnięciu. Kiedyś, 2-3 dni bez sukcesu = koniec diety! Teraz...miałam przerwę 2 miesiące prawie! Nie poddałam się i jak ruszyło w dół to skończyło na - 10 kg :) i mam nadzieję, że nie tylko na tym skończy.

Vitalia. Oczywiście nie dałabym sobie rady bez Vitalii, bez Waszego wsparcia. Może się to wydawać dziwne, ale naprawdę przeczytać choć jedną wiadomość/komentarz od kogoś kto mi dobrze życzy i kto wie z czym się zmagam jest cudowne i szalenie motywujące. Każda rada od Was jest dla mnie cenna, bo mimo że uważam, że dieta mi idzie spokojnie, to jednak czasami jest trochę ciężko, zmusić się do ćwiczeń, wytrwać w przestojach. I wtedy takie wsparcie jest nieocenione! Dziękuję Wam, mam nadzieję, że i mnie i Wam będzie szło coraz lepiej. Nawet rozważam, wyjście na plażę w stroju kąpielowym w tym roku bez specjalnego skrępowania. Jeszcze trochę muszę popracować nad brzuchem, ale myślę, że będę gotowa.

A no i tylko dodam, że ostatnio ta sama osoba, która tyle czasu temu na studiach stwierdziła jak strasznie utyłam podeszła do mnie ostatnio i powiedziała jak to się mniej nagle "mniej" zrobiło. To jest sukces :)

18 maja 2014 , Komentarze (4)

Dzisiaj trochę mniej pozytywny wpis. Zapewne wszystkie wiecie jak to jest z porównywaniem się do innych. Wczoraj tego doświadczyłam na całej długości i trochę to mnie dobiło. Kwestia bardzo prosta: wyszłam z koleżanką na miasto. Ona jest drobna i niska, w miarę szczupła, ale na pewno nie chuda. Ja wysoka, szerokie ramiona, no i te parę kg więcej. Niestety, cały wieczór odczuwałam różnicę boleśnie. Tu nawet nie chodzi o jakichś specjalny podryw, ale te zauważalne odczucia innych w stosunku do Ciebie. Z jednej strony mówię sobie ale jak to? A z drugiej...chyba jednak się nie dziwię. W końcu będąc na miejscu każdego, ciągnęłoby mnie bardziej do po prostu zgrabniejszej osoby. Jednak dołuje to za każdym razem.

Ale ale, trochę pozytywów! Kiedyś? Następny dzień płacz, jedzenie, dół, żalenie się. Teraz? Motywacja! Choć niesamowicie mi się nie chciało, zrobiłam ładnie cały zestaw ćwiczeń. Ja wiem, że nigdy nie będę drobna, nie taka moja uroda, ramion też sobie nie zmniejszę. Ale wiem też, że jestem w stanie być lepsza. Nie układa mi się trochę z ludźmi teraz, więc postanowiłam, że sama sobie będę wyzwaniem/zemstą/wymówką. Cokolwiek się będzie działo, mam zamiar za odpowiedź dawać walkę z samą sobą. Ktoś życzy mi źle? Mój sukces jego porażką. Czuję, że nie mam celu w życiu? - Mogę walczyć sama o siebie. Wypadam źle przy porównaniach? - Zrobię wszystko, żeby to się nie powtórzyło.

Jest ciężko dziewczyny ja wiem. Ale wiem też, że warto. Będę się starać.

14 kwietnia 2014 , Komentarze (3)

Już myślałam, że się nie uda! Po prawie 20 dniowym zastoju wagowym ruszyło i to jak! 74,5 kg, co oznacza przy moim wzroście...prawidłowe BMI :D Koniec z nadwagą, mimo iż symboliczny oczywiście, bardzo mi poprawił humor. Powoli ale skutecznie, odchudzanie szło bez specjalnych wyrzeczeń, z umiarkowaną ilością ćwiczeń i co jakiś czas pozwoleniem sobie na małe co nieco ;) W ćwiczeniach niezmiennie pozostała Mel B z pośladkami i brzuchem ale czasem pojawiały się boczki Tiffany i Tiffany Lower Abs. Nie wiem, które z tych ćwiczeń pomogły najbardziej ale dzieje się na brzuchu dzieje, ładnie to zaczyna wyglądać :)

Tak czy inaczej, dla każdego kto natrafi na pamiętnik - nie poddawajcie się! Z trudem, zaciskając zęby patrzyłam na niezmienną wagę przez prawie miesiąc i opłaciło się nie rzucić wszystkiego gdzieś. 69 w czerwcu/lipcu? Może się uda, teraz już zaczynam w to wierzyć :) No i komplementy zaczynają się sypać, z najbardziej nieoczekiwanych stron. I oczywiście dziękuję Wam wszystkim dziewczyny za to że mogłam na Vitalii czytać, komentować i dzielić się przeżyciami, taka motywacja bardzo pomaga, bo taką motywację dostałam pierwszy raz w życiu :)

25 lutego 2014 , Komentarze (1)

Zaczynam wierzyć, że się uda. Już wiem jakie jest moje tempo: 2 kg na miesiąc. Gdyby tylko się utrzymało...byłoby świetnie. Trochę podupadam z ćwiczeniami ;/ Muszę się bardziej zmotywować, bo co innego tylko chudnąć, a co innego już w czasie odchudzania chwalić się wyrzeźbionym ciałem. Dzisiaj wyciągnęłam stare ciuchy, zaczynają powolutku na mnie lepiej leżeć :) 10 kg i będą idealne, ale to za 10 kg. I pomyśleć, że cudowne pół roku, które miałam w Hiszpanii spędziłam z tyloma nadprogramowymi kilogramami ;/ Aż teraz nie mogę się znowu doczekać wiosny/lata. Nadzieja wróciła!

14 stycznia 2014 , Komentarze (4)

Jak to zwykle w odchudzaniu bywa, lecą pierwsze kg i następuje przestój - mój trwa już 3 tygodnie. Rozpaczałam nad nim jak nie wiem, ale spójrzmy prawdzie w oczy, w tym czasie były święta, sylwester i z 4-5 imprez gdzie diety nie było żadnej + dni "po" na zasadzie zamawiania pizzy na obiad. Fakt ćwiczyłam ciągle, ale niestety 70% dieta, 30% ćwiczenia.
Od dzisiaj koniec. Dieta wraca, zwłaszcza że naprawdę mam teraz piękne zapasy warzyw w lodówce.
Ćwiczenia:

Mel B pośladki + brzuch - codziennie
Mel B cardio - z 3 razy w tygodniu
Boczki Tiffany - co drugi dzień (są dla mnie bardzo proste i wręcz relaksujące, mam nadzieję, że coś dają)

Dieta podstawowa - MŻ i nie po 18/19 bo to też moja zmora. No i żadnego jedzenia na mieście! Z jakimś liczeniem kalorii albo konkretnymi dietami nie ma u mnie szans, za bardzo mnie to denerwuje i prowadzi to porzucenia starań, natomiast takie odrzucenie słodyczy i nie kupowanie nic na mieście wiele daje tylko trzeba wytrzymać.
Ehh ciężko jest ciężko, ale te ubrania parę rozmiarów mniejsze czekają na mnie ciągle w szafie i nie chcę z nich rezygnować...

20 grudnia 2013 , Komentarze (1)

Nareszcie! Pierwszy raz udało mi się wykonać wszystkie ćwiczenia poprawnie, bez żadnej, nawet sekundowej przerwy jak to dotąd bywało :D wprost nie mogę w to uwierzyć, bo zdawało mi się, że niektórych ćwiczeń nie da się zrobić do końca. Jak już utrwalę się w tej wytrzymałości to chyba sobie dodam kolejne 10 min z Mel B. Aczkolwiek wiem, że im więcej mam min. ćwiczeń dziennie, tym bardziej mi się nie chce ich wykonywać co skutkuje rezygnacją... Więc na razie, dopóki nie zyskam 100% wytrwałości zostanę przy tym co mam. Waga powolutku ciągle spada i naprawdę sposób na chudnięcie, przynajmniej na początku jest niesamowicie prosty. Jeść dobrze, smacznie, ale nie podjadać i nie kupować na mieście niczego! (co w moim przypadku było główną zmorą dla wagi i portfela ;)) No i ćwiczyć chociaż te parenaście minut dziennie. Może to efekt placebo, ale mój organizm chyba zaczyna na to reagować.
Tak czy inaczej zbliża się największe wyzwanie każdej diety - święta, więc Wesołych Świąt wszystkim :) Trzymam za Was kciuki, że szybko zrzucimy ten kilogram czy dwa który przemknie się nam przez świąteczną wagę. Wypocznijcie :)