Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Powrót na Vitalię po kilku latach. Zmieniona, z innym podejściem. Chcę stosować NVC I Mindfulness w drodze do zdrowia z miłością i akceptacją mojego ciała.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 46588
Komentarzy: 1243
Założony: 3 lutego 2013
Ostatni wpis: 4 października 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Onigiri

kobieta, 33 lat,

173 cm, 111.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Do końca roku dwie cyfry :)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 lutego 2014 , Komentarze (1)

Tak jeszcze zanim do podsumowania to wspomnę, że miesiąc udało mi się zakończyć wagą niższą niż go zaczęłam (ta, o 0.3-0.5kg), co mnie cieszy, bo myślałam, że serio przytyję, ale udało się wrócić. Na luty nie snuję dokładnych planów, byle by już to pełne 20 kg było za mną.

PODSUMOWANIE 1go roku na vitalii:
Waga: 110.3/128.0 (-17,7kg)
Szyja: 40/41 (-1cm)
Biceps: 42/45 (-3cm)
Piersi: 115/123 (-8cm)
Talia: 103/116 (-13cm)
Brzuch: 132/144 (-12cm)
Biodra: 121/129 (-8cm)
Udo: 76/85 (-9cm)
Łydka: 48/52 (-4cm)
Zawartość tłuszczu: 46/53 (-7pkt% [-15%])

W ogóle procentowo najmniej schudłam z szyi ( :( ), potem z bioder ( :) ) i piersi ( :))) )
A najwięcej z talii, uda i brzucha. Ja sama najwięcej widzę po udach właśnie.

Żeby za daleko nie szukać sobie skopiuję jeszcze raz zestawienie BMI:
A skoro sobie robię już zestawienia to jeszcze BMI.
Dzisiejsze: 36.8
Dla mojego wzrostu: (173)
Wyniszczenie: poniżej 44.6 kg
Wychudzenie: od 44.9 kg do 52.1 kg
Niedowaga: od 52.4 kg do 58.1 kg
Waga prawidłowa: od 58.4 kg do 74.5 kg
Nadwaga: od 74.8 kg do 89.5 kg
I stopień otyłości: od 89.8 kg do 104.5 kg
II stopień otyłości: od 104.8 kg do 119.4 kg
Otyłość kliniczna: powyżej 119.7 kg

A więc wciąż tkwię w IIgim stopniu otyłości. Ale zostało mi jakieś 5kg do pierwszego, a potem 15 do nadwagi.. To powinno się udać w tym roku, nie? Wiem, wiem, ludziom udaje się 20kg zrzucić w 4 miechy. Nie mi, już trudno :P Jak już mówiłam - mogę w 5 lat, byle w końcu ważyć te 65 czy 60 ;P Byle ważyć coraz mniej a nie coraz więcej, nieistotne jak szybko.

Przez ten rok:
-nauczyłam się jeść jak człowiek (ale wciąż nie umiem być na diecie)
-okazało się, że aktywność fizyczna może być przyjemna, jak również uczucie zmęczenia po niej
-już mogę zakładać nogę na nogę (yaay!)
-odkryłam, że zdrowe jedzenie jest lepsze, bo: 1) niejedzenie śmieci poprawia mi zmysł smaku i zapachu, 2) po zdrowym jedzeniu nie jestem taka głodna, 3) zdrowe jedzenie sprawia, że czuję się lepiej fizycznie i psychicznie
-pierwszy raz w życiu utrzymuję efekty zrzuconej wagi (ZAWSZE dotąd waga mi rosła po max. 3 miesiącach)
-okazało się, że wpadki, upadki i tak dalej, nie muszą być kategoryczne i na zawsze, a pierwszy, dwudziesty pierwszy, czy sto dwudziesty pierwszy upadek nie musi oznaczać przegranej walki
-odkryłam, że ten vitaliowy pamiętnik jest cholerną motywacją i bez niego, bez wracania do starych postów, bez czytania waszych wpisów w życiu by mi się tak nie udało :D

Fajnie, że jesteście :)

1 lutego 2014 , Komentarze (2)

Ta ostatnia waga to chyba mój błędny odczyt, powinno być 110.9, ewentualnie coś mi się dostało pod wagę i zmniejszyło wynik bo następne dni były powyżej 111.

Zobaczyłam wątek na forum o ćwiczeniowym lutym. Widzę, że ciekawy pomysł z tymi minutami ćwiczeń. Dziewczyny tam celują od 900minut wzwyż przy czym 900 to już jest takie minimum totalne, zwykle jakieś powyżej 1500 widziałam.

To tak sobie pomyślałam, że dobre wyzwanie. Zwłaszcza, że ta nowa vitaliowa aplikacja się pojawiła, łatwiej będzie policzyć.
To co - 600 minut?
10 godzin to chyba rozsądne założenie minimalne jak na pierwszy miesiąc planowanego ruchu.

A spróbuję, co mi tam :)

28 stycznia 2014 , Skomentuj

Zmierzamy w dobrym kierunku.
W domciu.
Waga była dzisiaj milsza, ale wciąż jestem utyta.
Trochę przesadziłam z ćwiczeniami na dupkę wczoraj. Bo już po ćwiczeniach czułam, teraz czuję, a co dopiero potem?

--
-capuccino
-kapusta kiszona
-przekąska błonnikowa
-troszkę słonecznika łuskanego
-kawałeczek brie
-kawałeczek camemberta
-5 cienkich waflów ryżowych z sałatką z makreli
-parę łyków mleka sojowego
-sok warzywny
-sok owocowy

--
A zamiast się uczyć popełniłam chleb.
O ten:

I wiecie co? Piekłam pierwszy raz w życiu i jest jadalny :D
Następnym razem dosypię jeszcze więcej słonecznika i jeszcze trochę dosolę. Ale i tak da się jeść :) No i wiem co tam ma w środku :P
Jakieś strasznie to łatwo poszło. Na szybkim zakwasie, nie musiałam czekać kilku dni. Łatwizna. W taką pogodę to nawet prostsze niż skoczenie do sklepu :P

27 stycznia 2014 , Skomentuj

Żarciowo strasznie.

Jednak stwierdziłam, że się przenoszę od rodziców. Zaraz się pakuję i zbieram do siebie. Już zamówiłam na jutro zakupy z masą zdrowego żarcia. Hurra!

A dzisiaj? Aż się wstydzę, ale cóż. Miałam pisać to piszę.

-owsianka
-4 kanapki z margaryną i: salcesonem, szynką drobiową, pasztetem
-duża porcja krupniku (takiego mega gęstego z ziemniakami jak to tato lubi robić - takiego pewnie nie jadłyście, bardziej jak kleik niż jak zupa :P)
-4 kartacze z mięsem
-wołowina gotowana (duuużo)
-cappucino (z litr?)
-bawarka
-woda
-michałki (nie wiem ile, z 7?)

I tak to wygląda u rodziców. Żadnych warzyw. Owoców też nie, bo tylko banany zostały, a ja banany to tak średnio. Jabłka już poszły :P
Zatem się wynoszę i będę jeść swoje kasze, otręby, warzywa(<3), serki i tak dalej. I nie będę taka ociężała od jedzenia.

Za to przed chwilą zrobiłam sobie wieczór z Tiff. Łącznie jakieś 45 minut, ale nie bez przerwy. Najbardziej przypadło mi do gustu "boxer babe". Fajny rozładowywacz stresu w czasie sesji, kiedy każdemu, kto zada ci jakieś pytanie, chce się przyrąbać.
A lustro to jeden wielki wyrzut tych dwóch tygodni u rodziców. Przytyłam, oj przytyłam.

27 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Źle, źle, źle, no szkurna źle...

A teraz przeprowadzać się do siebie nie będę..
Jeszcze dwa tygodnie.
Przyniosłam wagę sobie.
Będę ćwiczyć.
Nie mogę się poddać..

Czas na wpisy codzienne z relacją z dnia.
Nie mogę tego pominąć.

Będę pisać co jem i co ćwiczę.

Boże, jak ja tęsknię za L.

25 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Oj dziewczyny, przytyłam. Widzę to. I to obawiam się, że to nie jest pół kilo.
Przytyłam w cholerę.
Mieszkanie z rodzicami dobrze robi nauce, dobrze działa antydepresyjnie, ale tyję strasznie.

Problem w tym, że zaczęłam jeść bezmyślnie, bo u rodziców jak zawsze góry żarcia. I już nie jem zdrowo. A jak nie jem zdrowo to szybciej chodzę głodna i szybciej się uzależniam od żarcia. No kurdę, tak nie może być, żeby na koniec stycznia ważyć więcej niż waga, z którą rok zaczęłam.

Biorę się w garść i jeszcze raz słucham mojego organizmu - ile chce jeść, co chce jeść, bo on jest znacznie mądrzejszy od mojego głodu psychicznego podyktowanego tym, co widzą oczy.

Bo oczy mówią - chcemy to mięchooooo!!1
A organizm płacze - a gdzie warzywa?

16 stycznia 2014 , Skomentuj

Ale wazylam sie po sniadaniu.
Jestem zmęczona jak nie pamiętam kiedy (chyba jak na kursie), zaraz idę w kimę.
Chciałam tylko powiedzieć, że dzisiaj pierwszy dobry dzień na uczelni po dłuższym czasie. I to tak wybitnie dobry.

"Dieta" okej. Nie mam czasu myśleć o jedzeniu i nie chodzę głodna. Jest supcio.
Napisałabym mnóstwo rzeczy, ale umieram.

Dietujcie tam ładnie!

15 stycznia 2014 , Komentarze (1)

Takiej foty na mojej ulubionej fejsbukowej stronie to się nie spodziewałam.

Sylwetka niemalże moja. Strasznie trudno mi ocenić, czy już mam taką, czy jeszcze mam więcej, ale w związku z tym, że tu nóżki wyciągnięte, brzuszek prawdopodobnie wciągnięty - to chyba już mam. Bo proporcje to identyczne. W ogóle super ten obrazek, idealnie w mój gust. Jeszcze tak lubię sobie wyobrażać, że mam skrzydła (chociaż ja zwykle myślę o silniejszych, jakichś ptasich, czy coś).

No i teraz - czy ona nie jest Piękna?
Czy ja nie jestem Piękna?
Więcej niż pół życia nie wierzyłam, że to słowo może mnie dotyczyć. Zmieniło się to w liceum - paradoksalnie kiedy zaczęłam więcej tyć. Ale też zmieniła mi się buzia, wyładniały włosy, poznikały pryszcze, wiecie, wszystko to co mnie szpeciło jako młodą nastolatkę w końcu zaczęło mijać. I wtedy pierwszy raz usłyszałam na własne uszy od mężczyzny nie z rodziny, że można mnie nazwać piękną. To był dawny sąsiad, to była zwykła uprzejmość, ale to tak bardzo pomogło w zmianie spojrzenia na siebie, że uomamo. Pan sąsiad witał się z tatą po długim czasie i do przywitania tez dodał "..i piękna Gosia!" - Boże! A więc takie zestawienie - mojego imienia z tym przymiotnikiem - jest możliwe! W ustach mężczyzny! Kogoś nie z rodziny!
Wtedy zechciałam być piękna. Wcześniej było tak, że się nie czułam, ale to było też naturalne. To że dla siebie byłam gruba i brzydka było tak naturalne jak to, że jestem gadułą, że strasznie łatwo mnie rozśmieszyć i tak dalej, i tak dalej. Ot, taka cecha, jedni są ładni, inni nie. Żyło mi się z tym czasem fatalnie, ale zwykle po prostu nie myślałam o tym na co dzień.
No i odbija się to na mnie teraz. Tak bardzo chcę być pięęęękna, tak bardzo szukam potwierdzenia tego w świecie, tak bardzo zauważam i zapamiętuję każdą sytuację, która to potwierdza i każdą, która temu przeczy.
I wiecie co?
Na kilkanaście do kilkudziesięciu (no, gdyby liczyć to co mówił L. to może kilkuset :P) tych potwierdzających w ciągu ostatnich miesięcy pamiętam tylko jedną przeczącą.
A wiecie o czym marzę?
Żebym nie musiała tak bardzo zwracać na to uwagi i myśl o tym, że jestem piękna stała się tak naturalna, jak wcześniej naturalne było to, że czułam się brzydka.

15 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Fryty zjadłam i były zajebiste. O, tyle mam do powiedzenia :D

Taki ciężki czas z tą uczelnią, że masakra. Wprowadziłam się do rodziców, bo bez wsparcia nie daję rady. Wczoraj już totalnie brałam pod uwagę, żeby rzucić te studia. Kolega D. uświadomił mnie, że to największy możliwy idiotyzm - rzucać je przed sesją, że jak nie pójdzie, to nie pójdzie, ale nie ma co się wcześniej poddawać i że widzimy się na zajęciach. Wciąż nieprzekonana poszłam wypłakać się rodzicom, którzy bardzo mnie wsparli, opowiadali o swoich porażkach, o porażkach w rodzinie, ile razy kto podchodził, żeby jakie studia skończyć. I pokończyli. I że nic się nie stanie jak nie dam rady, ale że jeszcze mam półtora miesiąca, żeby się okazało, czy rzeczywiście nie dam.

Wspaniali są ci moi rodzice. Ci nowi znajomi też są tacy wspierający.. Jaka szkoda, że nie umiałam tego znaleźć wcześniej. Jakie szczęście, że w końcu znalazłam.

Cóż. Spróbuję.

Wczoraj wracałam piechotą z uczelni. Jakoś nie chciało mi się we łzach jechać autobusem, zawsze to łatwiej szybko kogoś minąć. 0,5h spaceru i co chwila płakałam, ech, beksa ze mnie. Po drodze w krótkiej przerwie od płaczu minęłam dwóch kolesi, z czego jeden spojrzał na mnie, złapał się za klatę i powiedział "Coś pięknego..." - ja nie wiem co się dzieje, bo takie rzeczy słyszę coraz częściej. A wciąż jestem cholernie gruba :P Uśmiechnęłam się strasznie, po czym parę kroków i znowu w ryk :D

A to wszystko po jednej rozmowie z prowadzącym :P Cóż, z mojej winy oczywiście, nie z niego. Kadrę mamy na uczelni niesamowicie kulturalną i zwykle życzliwą, więc Panu Doktorowi nie mam nic do zarzucenia, sama się udupiłam :P No.. sama, nie sama.. Pewnie będę musiała znowu gadać z dziekanem (och, założę się, że już mnie ma dość :P).

13 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Dzisiaj się nie udało :P Znooowuuu..
Będę próbować jutro.

Patrzcie co znalazłam:


Taaakie prawdziwe :D

Cóż, stres związany z uczelnią był na tyle silny, że po prostu nie poszłam :P To już się robi złeeeee kiedy zaczyna się mieć objawy somatyczne stresu :D Ale potem zadzwonił do mnie Dawid, przypomniałam sobie, że nie tylko ja mam zawaloną uczelnię, więc może jutro coś mi wyjdzie?

Wiecie co.. Mam ziemniaki, mam olej.. Mam ochotę na frytki :D
Wiem, wiem, frytki to samo zło..
Gdybym miała selera to bym sobie zrobiła tę wersję zdrową, piekarnikową..
Ale mam ziemniaki i ochotę na tłuste fryty :D
I co teraz?

Powiecie, Gosia, Gosia, wciąż ważysz prawie 110 kilo, to nie jest mało, wciąż musisz, chudnąć, a frytki są niezdrowe!
Bywają opinie, że pojedyncze szaleństwa raz na zaś w ciągu diety przyspieszają metabolizm.
Ale jest jeszcze jedno ale. Ja nie jestem na diecie :P To, że jem mniej i zdrowiej to już nie jest kwestia tego, że chcę zrzucać kilogramy - ot, zaczęłam jeść jak człowiek. A że chudnę? No skoro całe życie się jadło jak wieloryb (wiecie jak jedzą wieloryby? :D buzia otwarta i aaaaaaaaaaaaaaaammm co się nawinie :D), do takiego kształtu się zmierzało, to teraz na zwykłym żarciu się chudnie. I jak mam ochotę na czekoladkę to ją jem. Mam ochotę na paczkę chrupek to jem. Różnica jest taka, że mam ochotę znacznie rzadziej i dużo bardziej mi smakuje coś zdrowego. Dlatego frytki diety mi nie złamią. Tylko, że są niezdrowe.. Ech!

Bardziej niż na frytki miałabym ochotę na małą porcję pomidorówki z ryżem, albo lody z kawałkami ciasta. Nie mam ani jednego, ani drugiego :P