Kilka miesięcy wcześniej w razie ataku Demona Głodomorry próbowałabym rozwiązań siłowych. Na siłę przetrzymać głód. Przetrzymać i koniec. A jakbym jeszcze nie daj Boże w takim ciężkim dniu zjadła kromeczkę chleba więcej niż zakłada norma, to należałoby następnego dnia zjeść o ową kromeczkę mniej – żeby bilans kaloryczny się zgadzał i basta! Już takie ograniczenie samo w sobie jest stresujące, bo nie dość że dzień z jakiegoś powodu głodowy, to jeszcze kolejny szykował się okrojony o następne kęsy. Już na samą myśl robi mi się nieprzyjemnie i czuję stres! Najczęściej kończyło się tym, że zamiast zjeść kolejnego dnia mniej, zjadałam jeszcze więcej.
Tym razem postanowiłam się zastanowić, co zrobiłby „Normalny Człowiek” na moim miejscu. Otóż myślę sobie, że „Normalny Człowiek”, jeśli w danym dniu poczułby się bardziej głodny niż zwykle, to po prostu zjadłby trochę więcej i po sprawie. Jako że dzień spędziłam aktywnie na rowerze, dałam sobie prawo do zjedzenia więcej. Jest tylko jedno „ale”. „Normalny Człowiek” - w odróżnieniu ode mnie - nie reaguje głodem na problemy emocjonalne. Więc kiedy wieczorem Demon Głodomorra napadł mnie w całej swej okazałości, zaczęłam się zastanawiać, co też może mi dolegać, że czuję takie podenerwowanie. Jedyne, czego się doszukałam to to, że wyznaczyłam sobie na niedzielę za dużo różnych zadań, których w żaden sposoób nie udało mi się zrealizować i czułam, że nie uda się to nawet w najbliższych dniach. Przez to czułam się przytłoczona i mało wydajna. A do tego mocno bolał mnie fakt niezrobienia owych zadań i konieczność zrobienia ich w przyszłości. A do tego doszedł stres, że z niczym sobie nie radzę, znowu mam zaległości, i że jedna zaległość pociągnie drugą zaległość i będzie coraz trudniej się z tego wykopać. Nic, tylko iść do kuchni i się najeść, będzie chwila ulgi...
Takie rozmyślania przyniosły drobną ulgę. Przynajmniej wiedziałam o co może mi chodzić, a skoro tak, to mogłam się zastanowić, co z tym fantem zrobić. W przeszłości wyznaczałam sobie nierealne, wygórowane standardy, a kiedy mnie przerastały, jedynym sposobem żeby uciec od takiego wygórowanego zadania było jedzenie. A jak już się najadłam – wtedy to już mi było wszystko jedno, i nie robiłam totalnie nic. Najadłam się, nażarłam, nieraz doprawiłam piwem i szłam spać albo zatapiałam się w komputerze.
Tym razem postanowiłam zrobić to samo, z pominięciem fazy jedzenia. Znaczy się: olałam zadania, które miałam wykonać. Olałam je i w poniedziałek i we wtorek. Zrobię później. Skoro taki ze mnie Leniwy Ogr, to niechaj będę Leniwym Ogrem. Ogrzyca robi sobie wolne. A co, należy mi się! Skoro tak chce moje wewnętrzne ja to niechaj tak będzie. Widocznie tego mi potrzeba. Trudno. Jednym z zadań było na przykład zafarbowanie sobie włosów (sama farbuję, cały proces farbowania, mycia, suszenia, układania i sprzątania łazienki kurcze prawie 2h zajmuje, a to dla mnie wieczność). Odpuściłam. Chodzę z odrostami. Zafarbuję za parę dni. Trudno. Wolę być szczupła z odrostami niż perfekcyjna i gruba.
Zdenerwowanie trochę zeszło, potrzeba nawpieprzania się zmalała, ale nie umarła do końca. Coś jeszcze się tliło.
Pozwoliłam więc sobie jeszcze w poniedziałek zjeść trochę więcej, na tyle, żebym czuła się naprawdę syta. I na wszelki wypadek zafundowałam sobie na dzisiejsze I śniadanie kanapkę z jajkiem (mója sprawdzona metoda na głoda), a na II śniadanie sałatkę na winie (znaczy się wymieszane wszelkie zielsko które mi się nawinie – czyli źródło błonnika i satysfakcji ze smaku).
No, i po tym wszystkim mogę powiedzieć, że ZNOWU SIĘ CZUJĘ NORMALNIE! Demon Głodomorra śpi w zakamarkach mojego jestestwa i pewnie znowu przylezie, kiedy będę chciała być dla siebie zbyt surowa. Wcale nie taki wstrętny ten Demon jak mi się na początku wydawał.
A że mam włosy nie zafarbowane, liście przed domem nie zamiecione, chwasty na cmentarzu nie do końca unicestwione, pranie nie włożone do szafy?!?!?! A w d... to mam!!!!!!!!!!!!!!! Jestem może i leniwym, ale szczęśliwym i (co najważniejsze) nieprzejedzonym Ogrem!
PS Aaaa, mimo wszystko jednak zęby musiałam mocno w ten niedzielny wieczór zacisnąć, żeby nie rozdziawić paszczy i po najmniejszej linii oporu po prostu się nie objeść. Samo się nie zrobiło. Musiałam się trochę wysilić. Ale warto było.