Jesień zagościła na dobre. Rano tylko 10 stopni, noc b.chlodna. Oboje spaliśmy doskonale, może to zasługa termoforu, a może chłodu? Termofor włożyłam mężowi pod kołdrę, był zadowolony, wygrzał się i oddał mi. Trzeba będzie to powtarzać w czasie chłodów. Spacer po śniadaniu, przed 10 byliśmy na bulwarze, a tam pełno ludzi! I to młodych! Cieszę się ogromnie, że ludzie dbają o zdrowie. Dziś na plaży ostatnie chyba rozgrywki siatkówki, na bulwarze sporo rowerzystów, rolkarzy, biegaczy. My dostosowaliśmy wysiłek fizyczny do wieku i zdrowia, czyli spacerowaliśmy. Kolano męża kilka razy zapadło się,bo już całkowicie nie ma rzepki. Na szczęście operacja za 4 miesiące. A moje biodro dziś odpuściło, co cieszy. Zwróciłam uwagę facetowi, który sikał w samym centrum Skweru Kościuszki. Najpierw udawał Niemca, potem wrócił na znana mu ścieżkę bluzgów polskich. Ostentacyjnie wyjął piwo z kieszeni, kapsel otworzył zębami, kopnął go po chodniku i zaczął pić. W takich momentach chciałabym być Supermenem i przywołać faceta do porządku tak, aby popamietal długo. A on szedł sobie rzucając w nasza stronę wyzwiska. Cóż, nie mam nic do Ślązaków, ale tak właśnie "spiewal". Bezsilność w takich sytuacjach boli. Na obiad ostatnie porcję zupy, kurczak pieczony, ziemniaki, marchewka duszona i surówka z selera. Domowo i smacznie. Panicz przysłał wczoraj zdjęcia z poczęstunku, jakim uraczył swoich gości, bo znów został prodziekanem. My tylko gratulowaliśmy. Co chwilę pada deszcz, już przygotowałam herbatę i kawałek makowca. Przed obiadem ostatecznie przygotowałam szafę na chłodniejsza porę roku. Pojawiła się także kolejna torba z odzieżą do oddania. Nawet sukienka, która kupiłam na obronę pracy doktorskiej Panicza. To już tyle lat! Mąż czuję się lepiej, pogodził się z cieplejszą kurtka, nawet na głowę coś nałożył.