dłoń i cycek, bo upadłam na ulicy. Zapatrzyłam się na liście dębu, tak piękne w kolorze miedzi, i nie zauważyłam ukrytego pod śniegiem występu na chodniku. Upadłam jak długa, całym ciałem, lekko podparłam się dłonią. Nie puchnie, więc to tylko stłuczenie, ale jestem zła na siebie za gapiostwo. Może stłuczone żebro, bo boli, gdy nabiorę powietrza. Na żebra rady nie ma, musi samo przejść, z dłonią poczekam do jutra, ale źle nie jest, bo mogę pisać. Wczoraj wyszliśmy nad morze późnym popołudniem, gdy już robiło się ciemno. Mróz -10 stopni, morze ciche, jakby czekało na coś, skrzypiący śnieg pod stopami, iskrzący się w światłach. Dawno nie miałam takich wrażeń, od razu wróciło dzieciństwo, gdy brat ze stopami jak kajaki wyślizgiwał nam górkę, gdy robiliśmy wojnę na śnieżki, gdy sanki były obowiązkowe, a do domu wracało się z czerwonymi policzkami i mokrymi rękawiczkami. Ręce wkładało się wówczas pod kran z zimną wodą. Po obiedzie czuliśmy absolutną potrzebę wyjścia, i ten spacer pomógł. Chociaż na chwilę, ale pomógł. Dziś wykonaliśmy ponad 10.000 kroków, ludzi nad morzem mniej, większość w wieku "młodzieży starszej". A przed spaniem wczoraj wybieraliśmy miejsce, do którego pojechalibyśmy, gdyby można. Decyzja nie zapadła. Skończyłam czytać losy Elizy, Klary i Judyty, 3 tomy udało się przeczytać w pięć dni. Teraz biorę się za jakiś kryminał, tak dla płodozmianu. Mąż wstał wcześniej, zamówiłam jajko na twardo na śniadanie, zjadłam z ogromną przyjemnością , widocznie jakiś brak w organiźmie. Nadal jemy barszcz, na szczęście to końcówka, jakoś nie udaje mi się gotować mało zupy. Na drugie danie kupiłam gotowe pierogi z pieczarkami i szpinakiem, smaczne były, ale jednak domowe to jest to. Cierpliwie czekamy na swoją kolej szczepienia, ale cienko to widzę.