Już o 10:30 jechaliśmy SKM do Sopot - Wyścigi. Stamtąd w stronę Brzeźna, nadmorską aleją. Rowerzystów! Zatrzęsienie. To samo dotyczy biegaczy, rodziców z wózkami. Gdy przypomnę sobie jesienno- zimowe pobyty u szwagra w Łebie, tam nad morzem jedynie przyjezdni spacerują, miejscowi siedzą w domach. A w Trójmieście ludzie aktywni, chętni do ruchu. Dziś pokonaliśmy 11 km, wykonaliśmy ponad 15.000 kroków. Zaliczyliśmy restaurację włoską Toscana w Sopocie, ale raczej nie będzie powtórki. Smacznie, ale nie urywa niczego, jadłam lepiej. Kolejny raz zachwycałam się architekturą międzywojenną, dziękując opatrzności, że te cudeńka nadal istnieją. Wróciliśmy do domu o 15:30, czyli poza domem byliśmy ponad 5 godzin. Moje stopy tym razem wołały o podologa, muszę się umówić w przyszłym tygodniu. Teraz herbata Earl Gray, świece i dalszy ciąg opowieści Bogny Ziembickiej o Różanach. Występująca tam Marianna to moja ulubienica. Książka jest zabawna, ciekawa, teksty błyskotliwe. Czytam z przyjemnością, słuchając jednocześnie NIgela Kennedy i jego wirtuozerii skrzypcowej. Jutro WOŚP, czuje się w obowiązku wrzucić coś do puszki. Psuje z PiS z zazdrości zakazali strażakom przeciwpożarnym udziału w imprezie. A przecież zbiórka jest dla narodu, nie dla Owsiaka, oby wreszcie to ludzie zrozumieli.