Tak nazywa się miejsce w Białym Zdroju, gdzie jesteśmy. To stare zabudowania poniemieckie, odnowione przez małżeństwo polsko- belgijskie. Franek, Belg, gotuje zabójczo smacznie. Wczoraj na obiadokolacje było gazpacho, ślimaki pieczone, cykoria zawijana z szynką, w sosie beszamelowym. Na śniadanie smaży nam naleśniki cieniutkie jak muślin. Miejsce do spania to klimatyczny pokój z wysokim stropem drewnianym, urządzony w stylu przedwojennej bogatej chaty. Śpimy na szerokim łożu , z metalowymi poręczami, otoczeni meblami z duszą. Na szczęście w pomieszczeniu wspólnym jest klimatyzacja, jest więc czym oddychać. Śpię jak suseł. Wioska o zabudowie owalniowej, ładna, zadbana. Jeziora wkoło, lasy, woda czysta. Jutro wybieramy się na kajaki, dziś zwiedzaliśmy okolice. Z reką na sercu przyznam, że bliższe jest mi Podlasie, życzliwość ludzi i dbałość o otoczenie. Okolica bogata w jeziora, oczka, ogromne lasy, aktualnie pozbawione wszelkich swoich owoców. Susza okropna. Jechaliśmy tu w najgorszy upał środowy, po drodze "załapaliśmy się" na temperaturę 39 stopni. Piję dużo wody, dziś uzupełniliśmy jej zapas. Wczoraj odwiedziliśmy Kalisz Pomorski, strach tam mieszkać, bo krajowa 10 oznacza ciągły sznur tirów przez miasto. Piękny architektonicznie kościół, dawnej ewangelicki, niestety aktualnie zaniedbany. Bo jak inaczej nazwać fakt, że ławki są niepomalowane, obskurnie obłażące. Przypominają się od razu maleńkie cerkiewki podlaskie, gdzie wszystko błyszczy i pachnie. Cóż, tu mieszka ludność napływowa, może to jest przyczyną? Ciekawa jestem dzisiejszej kolacji, no i mojej wagi po powrocie.