Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 573879
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 lipca 2009 , Komentarze (2)

Wsuwam właśnie takie cudo:



Jest tu serek danio, ciasteczka owsiane i mus z czarnej i czerwonej porzeczki.
Wiem, bomba kaloryczna!
Ale, po pierwsze nie wybieram się jeszcze spać, a po drugie byłam dziś całkiem grzeczna.
Nawet pojeździłam na rowerku: 43 km!

Bilans:
śniadanie: kromka chleba z szynką, serem i pomidorem popita wodą
I to był chyba błąd, bo jakbym wypiła kawę, to nie spałabym potem do południa :))
Obiad: 2 placuszki z jabłkami i czarną porzeczką (mniam)
Podwieczorek (u teściów): kawałek marcepana w czekoladzie, ale cukierków czekoladowych już nie ruszyłam.
Kolacja: właśnie pożeram to cudo ze zdjęcia. Pychotka!
Więcej grzechów nie planuję na dziś, oczywiście jedzeniowych, bo inne...

Zastanawiałam się dziś, jak to jest z tymi ćwiczeniami na czczo?
Abuja przysłała mi linka do pewnego forum:
http://www.dieta.pl/grupy_wsparcia/kultura-fizyczna/400-cwiczenia-na-czczo.html

Dalej nie jestem pewna :(((
Na wszelki wypadek nie ćwiczę rano ;)
Chociaż kiedyś fajnie mi się ćwiczyło a6w właśnie od razu po obudzeniu się, z pustym brzuchem.

Przy okazji jest tam link do artykułu pt. "Tkanka tłuszczowa - mity o jej spalaniu"
Coś dla nas, prawda?
http://www.facet.wp.pl/gid,8891103,img,8891108,kat,1007871,galeriazdjecie.html?T[page]=1

Przeczytałam, chyba mądre. Tylko że to dla facetów. Czy my tak samo działamy?

24 lipca 2009 , Komentarze (5)

Zupełnie nie wiem, czemu przyszedł mi na myśl Marcel Proust z "Poszukiwaniem straconego czasu"?. Może dlatego, że dopiero co wylazłam z łóżka? A przecież on też spędzał większość czasu w tym meblu. Czy może chodzi mi o inny stracony czas?
Jakaś taka refleksyjna się dziś zrobiłam...
Dzisiejsza waga bez zmian od wczoraj. I dobrze! Bo wczoraj:
Śniadanie: 2 kromki chleba z szynką serem i pomidorem popite kawą z mlekiem
II śniadanie: jabłko
obiad: makaron z mięsem i warzywami popite wodą tym razem
To było o 14. I do tej pory ok!
Potem wizyta u dentysty, zakaz jedzenia i picia przez godzinę i szanty.
Jak już minęła godzina, to wypiłam piwo (tylko jedno!).
Wróciłam do domu po 23 i się zaczęło!
nektarynka (myślałam, że na tym poprzestanę)
kawał mięcha (skusiłam się)
cukierki z płatków kukurydzianych - to już mogłam sobie darować, ale córka dopiero co zrobiła i tak pachniały, że nie mogłam się powstrzymać :(((
Jak tak patrzę, to chyba nie było tak źle, tylko ta pora!

Szanty były takie sobie. Dotarłam dopiero na drugą kapelę i ta druga, śpiewająca przy moście Jana, była beznadziejna. Nawet nie wiem, jak się nazywali. To wróciliśmy do tej pierwszej, która grała przed Staromiejską, chociaż tam atmosfera dużo gorsza.
No! Latający Holender potrafi ludzi rozbawić! Babka na skrzypkach rzępoliła aż miło. Super!
Zrobiłam zdjęcie telefonem, ale nic nie widać, to skasowałam.

23 lipca 2009 , Komentarze (6)




Przed chwilą skończyłam kręcić na rowerku. Uffff! Mokra koszulka już się pierze :)
Wykręciłam 42 km! Gdybym pamiętała, że tylko 3, to może bym jeszcze dokręciła?
Ale ostatnie dwa, to był już rzut na taśmę! Dokręciłam do końca filmu i padłam!
Może jutro za to będę miała motywację, żeby wcześniej wsiąść na rower?

Wezmę prysznic i lecę robić jakiś obiad. Po południu wizyta u dentysty i wreszcie się wybiorę na szanty na starówkę. Chyba, że książę małżonek nie wydoli... To może sama...?

23 lipca 2009 , Komentarze (5)

Dzisiaj na wadze 89,8 kg!!! Cały kilogram od wczoraj! To musiała być opuchlizna!
Nie mówię jeszcze bye bye dziewiątce, bo może mi zrobić a kuku, ale witam serdecznie ósemeczkę!!!

22 lipca 2009 , Komentarze (1)

śniadanie: kromka chleba z twarożkiem, szynką, żółtym serem i pomidorem popite zbożówką z mlekiem
II śniadanie: pół kalarepki i kawa z mlekiem (ubóstwiam)
lunch: pół niesłodkiego omleta (zapomniałam dosypać cukru i dobrze!!) z dżemikiem jabłkowym i tym razem kawa prawdziwa z mlekiem, bo coś chyba ciśnienie siadło
obiad: 1/4 piersi kurczaka z kawałkiem szynki, boczusia i serka, pół ogórka, szklanka coli
kolacja: kubek maślanki i kosteczka gorzkiej czekolady
 To chyba było wszystko. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo skleroza u mnie galopująca ;)
Teraz jeszcze czekam, aż chlebek się upiecze, więc jeszcze z wami pobędę.

22 lipca 2009 , Komentarze (4)

Nastawiłam już zakwas na chlebek. Byłam z psem na spacerku. Powinnam posprzątać pobojowisko po wczorajszej imprezce, ale jakoś mi się nie chce.
Jak nigdy od dłuższego czasu pobolewa mnie dół brzuch, cóż @ W zasadzie od kiedy mam wkładkę, to nie wiem, co to @, więc nie powinnam narzekać.
Dzisiaj waga 90,8 kg- znaczy się byłam wczoraj grzeczna bardzo :))))
Książę małżonek już w pracy. Dorabia w różnych firmach jako informatyk, więc nawet w wakacje nie ma spokoju. Łyka te swoje tabletki już drugi tydzień i nie widzę jakoś poprawy. Wiem, że to za wcześnie. Szczególnie, że tak długo nie dał się namówić na leczenie.  Potrzebna mi cierpliwość!
Synuś nie dostał jeszcze żadnego prezentu na urodziny, ale to jego wina, bo nic sensownego nie wymyślił. Wczoraj wprawdzie coś wspomniał o konsoli do gier, ale to już niech z tatusiem wybierają. Nie uważam tego za najlepszy pomysł, ale liczę na jego inteligencję, że nie będzie tracił za dużo czasu na bzdury.

Tak sobie dziś pomyślałam, że nigdy nie spisałam historii mojego zmagania się z kiloskami. Może sobie coś przy okazji poukładam w główce?

Kiedy zaczęłam się odchudzać? Nie pamiętam.
Pamiętam, że jako 9-cio latka trafiłam do szpitala z żółtaczką. Bardzo polubiłam młodą salową, a ona kiedyś zobaczyła mnie przy kąpieli i powiedziała, że jestem grubasek.
Patrząc na zdjęcia z tamtego okresu, widzę normalną dziewczynkę. Może nie patyczaka, ale też na pewno nie grubaska.
Słowa te jednak wrosły w moją świadomość i już w liceum uważałam, że muszę się odchudzać bezapelacyjnie. Ważyłam przecież "aż" 55 kg przy moim wzroście. Oczywiście moim marzeniem było ważyć poniżej 50. Nie udało mi się to nigdy. Nic dziwnego, musiałabym chyba popaść w anoreksję, żeby to osiągnąć. A należałam do osób aktywnych fizycznie. Co najmniej dwa razy w tygodniu biegałam parę kilometrów, reprezentowałam szkoę w zawodach lekkoatletycznych na długich dystansach.
Na studiach chyba jakoś zaakceptowałam swoją sylwetkę, bo nie stosowałam jakiś głodówek, ale pilnowałam co i ile jem i dużo się ruszałam. Jednak nadal uważałam, że za dużo ważę.
Po drugim roku schudłam ze 3 kg z nerwów związanych z problemami z moimi rodzicami i moim chłopakiem. Wyglądałam jak szkieletor, ale to mi się podobało.
Po ślubie zamieszkaliśmy sami i się zaczęło. Na śniadanko świeże bułeczki, obiadek, kolacyjka u teściów i kilogramów zaczęło przybywać. A właściwie centymetrów, bo wagi nie miałam. Wszystkie ubrania za ciasne, niektóre za małe! Wszyscy myśleli, że jestem w ciąży.
Dość szybko się ocknęłam z amoku kalorycznego jedzenia. Ograniczyłam jedzenie do połowy porcji, nie odmawiając sobie niczego. Normalne MŻ i więcej ruchu. I to było moje najlepsze odchudzanie. Nie pamiętam, jak długo to trwało, ale chyba nie wróciłam do złych nawyków, bo następny raz przytyłam dopiero po ciąży.
Tak, tak! Po, a nie w czasie ciąży. Byłam bardzo zgrabną "ciężarówką" - tylko brzuszek, no i pod koniec popuchnęte nogi jak balony. Potem karmilam piersią ponad rok. Nie wiem, jak to się dzieje, że dziewczyny chudną, jak karmią. Ja tyłam! Żarłam i tyłam. Dobiłam do 74 kg! Tragedia! Paula miała 1,5 roku, a ja byłam grubą, zrzędliwą mamuśką!
Nie wiem, czy bym schudła, gdyby nie potężna motywacja. Książę małżonek zaczął mnie zradzać z obrzydliwie chudą blondyną. Chyba dla kontrastu ;)
We mnie obudził się lew! Ja wam jeszcze pokażę! Wszysto było mi jedno, jak to się zakończy, ale na pewno będę lepiej wyglądać. Szybko, chyba w 3 miesiące, schudłam 19 kg. Znów ważyłam 55 kg i odzyskałam pewność siebie przynajmniej w niewielkim stopniu.
Z księciem małżonkiem jakoś wszysko się ułożyło, choć łatwo nie było. Pewnie dlatego nie dopadł mnie efekt jojo.
Potem następna ciąża. Liczyłam na to, że po ostatnich doświadczeniach podczas karmienia, nie popełnię tego samego błędu. Karmiłam dwa lata i oczywiście znów przytyłam do wrednych 75 kg (chciałabym tyle teraz mieć!)
Kolejne odchudzanie nie szło tak gładko, chociaż na tapecie byla kolejna chuda blondyna. Zaczęłam pić herbatki przeczyszczające, na początku delikatne, potem oczywiście takie, po których inni dostawali skrętu kiszek. Owszem, schudłam, ale wagę utrzymywalam tylko dzięki herbatkom. Jak tylko je odstawiałam, tyłam. Niestety nie można tego robić wiecznie, kiedyś wreszcie żołądek się buntuje i koniec!
Od tego czasu po prostu pojawiam się i znikam, raczej z tendencją do coraz wirazistrzego pojawiania się. Kiedyś jeszcze udało mi się stracić 16 kg w dwa miesiące, jak łatwo się domyślić, znowu z powodu jakiejś blondyny. Ale chyba spowszedniały mi takie motywacje w odchudzaniu, bo już nie działają od dawna.
3 lata temu trafiłam na Vitalię, wykupiłam dietę i na początku szło ładnie. Potem zastój, spadek motywacji i powtórka z rozrywki. Pewnie za szybko chciałam osiągnąć swój cel.
Teraz chyba zaakceptowałam to, że jeszcze dość długi czas będę gruba. Wreszcie nie oczekuję szybkich efektów. Wiem, że schudnąć trzeba i dla wyglądu, ale i dla zdrowia. Wiem, że na dłuższą metę nie pomoże wyelimonowanie wszystkiego niezdrowego, tuczącego, ale ulubionego, bo potem rzucę się na to i zaprzepaszczę cały wysiłek.
Teraz próbuję pertraktować ze swoim łakomstwem: "OK, zjem to, chociaż nie powinnam, ale za to mniej, a potem nie zjem czegoś innego". Na razie to działa i mam nadzieję, że będzie działać do skończenia świata i jeszcze dzień dłużej!

21 lipca 2009 , Komentarze (9)

Całe 14 lat dzisiaj kończy o 12.00.



Dawno już mnie przerósł, ale pewnie goni ojca ;)



Waga spada (no, może to za dużo powiedziane) 91,2 kg. Całe 0,1 kg, hi hi !!!
I to pomimo wczorajszych odwiedzin u teściów na ich 46 rocznicy ślubu.
Chyba znów zacznę zapisywać bilans dnia, bo coś ostatnio sobie zbytnio folguję.
I czas wrócić do mojego czary mary. Zakupiłam już wszelkie potrzebne materiały piśmiennicze, tylko coś samozaparcia brak (bo zaparcie jest, hi hi).
Uciekam robić torcicho i inne takie tam smakołyki.

20 lipca 2009 , Komentarze (3)

Zważyłam się i zmierzyłam: 0,2 kg mniej niż w zeszły poniedziałek, ale 0,4 kg więcej niż przed wyjazdem :(
Oto moja sylwetka od przodu i tyłu ;)))

  

Dlaczego ta waga nie chce się stabilizować poniżej 90? No, dlaczego??!!
Prawdę mówiąc, to wiem dlaczego :( Nieregularne śmieciowe jedzenie, piwkowanie, winkowanie, grillowanie... Ot i wszystko na ten temat!

Wyjazd udany: dwa noclegi w Łodzi, dwa w Warszawie, pogoda dopisała, a nawet z temperaturą przedobrzyła :)))
W Łodzi oczywiście zaliczyliśmy spacery po Piotrkowskiej,



zakupy w Manufakturze.



Ale byliśmy też w Muzeum Fabryki Poznańskiego, Muzeum Kinematografii z bardzo fajną wystawą o historii polskiej animacji. Byliśmy też w Fali - akwaparku.
Podczas, gdy córa miała ten sprawdzian z rysunku, my obejrzeliśmy sobie Epokę lodowcową 3. Film udany, sprawdzian gorzej. Paula się poryczała po wszystkim, bardzo niezadowolona z siebie. A ja myślę, że nie ma co rozpaczać, tylko trzeba poczekać na wyniki. Dobrze, że nie wyszła w połowie, tak jak miała zamiar, tylko rysowała do końca. Ostatecznie, jakby co, pójdzie na budownictwo, bo tam już się dostała.
Ale niestety do końca wyjazdu córka miała już humor zważony :((

W Warszawie mieszkaliśmy na Jezuickiej, czyli praktycznie przy Rynku Starego Miasta. Mogliśmy sobie do północy łazić tam w te i nazad.
W sobotę zaplanowaliśmy sobie same spacery. Najpierw w Parku Łazienkowskim,



a potem w Wilanowie.



Podygaliśmy też podczas koncertu jazzowego na Starówce i oczywiście zaliczyliśmy kino. Tym razem był to film "Wrogowie publiczni".
W niedzielę, przed wyjazdem złaziliśmy nogi jeszcze w Muzeum Techniki i wydaliśmy znowu kasę na książki. Ja nie mogłam się powstrzymać przed zakupieniem mojej ulubionej Moniki Szwaji, którą już oczywiście przeczytałam.

Pucio został w domu. Teściowa go rozpieszczała pysznym jedzonkiem, nie wiem, jak on się znów przestawi na suche żarełko ;)) Oczywiście, psisko stęskniło się za nami (a my za nim, bo do tej pory wszędzie jeździł z nami), chociaż nie jestem pewna, czy bardziej za domowymi kanapami, bo u teściów mógł leżeć tylko na dywanie.

14 lipca 2009 , Komentarze (5)

Pojechałyśmy z córką na zakupu do makro. Szok, ile wydałyśmy, ale oczywiście kupiłyśmy same potrzebne rzeczy : walizki, plecaki, majtki, skarpetki, pościel, piżamkę. Ale sobie też zakupiłam kurteczkę przeciwdeszczową i 5 koszulek na ramiączka. Normalnie aż chce się powiedzieć: prrr szalona!!

Przed wyjazdem jestem jeszcze w tzw. proszku.
Bilety na pociąg kupione.
Noclegi zarezerwowane.
Chlebek świeży upieczony.
Jedzonko dla piesa, który zostaje z teściami, zakupione.

Jeszcze "tylko" się spakować,
co trzeba wyprasować,
rano zrobić kanapki i odprowadzić psa.

Zatem uciekam, bo roboty trochę a późno

Dzięki za wsparcie!!! Dziś już nie zdążę wam odpowiedzieć osobno, ale jak wrócę, zdam relację!
Do poniedziałku!!!

14 lipca 2009 , Komentarze (4)

Książę małżonek poddał się depresji. Walczył sam przez parę miesięcy, nie dał się namówić na leczenie wcześniej. I teraz mimo wakacji, mimo dobrej pogody i wielu pozytywnych impulsów, padł. Trzeba mu przyznać, że jednak wypracował sobie już mechanizmy postępowania, które pomagają mu jako tako funkcjonować: podnosić się z łóżka i iść do pracy, jeśli go potrzebują, ale widzę, że goni resztką sił. Obiecał mi nawet, że już będzie łykał leki, czyli jest źle.
Sama, jak pewnie zauważyłyście, miałam też epizod poważnego spadku nastroju od marca do czerwca, ale to pikuś w porównaniu z nim.
Ciężko cokolwiek zorganizować, zaplanować, bo nie wiem na co będzie miał siłę, a chcemy dać dzieciakom też odczuć, że są wakacje, żeby nie siedziały tylko w domu, bo KM najchętniej nie ruszałby się na krok ze swojego bezpiecznego azylu przed komputerem.
Czuję się zniechęcona, zmęczona, obarczona zbyt wielką odpowiedzialnością.
W zasadzie, to nigdy nie mogłam liczyć na jego wydatną pomoc, ale chociaż coś doradził, kiwną głową, w coś się zaangażował, a teraz...

Dobra, dość narzekania, muszę wziąć się do roboty, jutro przecież wyjazd do Łodzi. Przecież nie powiem córce, że ma jechać sama. A muszę tak wszystko przygotować, żeby i KM po drodze mi się całkiem nie rozkleił.

A waga dziś: 91 kg.