Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 572227
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 maja 2007 , Komentarze (15)

To było naprawdę wredne z mojej strony, wręcz sabotaż wszelkich naszych poczynań. I w ogóle nie ma żadnego usprawiedliwienia na zamieszczenie przeze mnie tego wrednego przepisu. Ale nie mogłam się opanować! Czasem niestety wychodzi na jaw prawdziwa natura człowieka! Teraz już wiecie jaka jestem. Ale ja się poprawię, słowo daję! To chyba sprawdzanie klasówek rzuciło mi się na mózg. Uciekam, bo jeszcze parę mi zostało do sprawdzenia.

12 maja 2007 , Komentarze (9)

... i końca nie widać. A już tak mi się nie chce. Pogoda i parę jeszcze innych spraw mnie dobijają. Nawet wczorajsze oficjalne ważenie nie poprawiło mi humoru. Mimo braku ćwiczeń przez cały tydzień schudłam 0,6 kg. Całkiem nieźle.
Dzisiaj mamy koncert w filharmonii. Jakaś oficjalna impreza z okazji 10-lecia uczelni, a my jako chór akademicki musimy się popisać. Zaraz muszę się szykować. Jutro też śpiewamy, tym razem na festynie rodzinnym w Łęgajnach pod Olsztynem. Potem z tydzień 18 maja śpiewamy w katedrze kawałek Mszy Kreolskiej Ramireza. To polecam!
A teraz zamieniam się w diabełka kusiciela. Uwaga! Podaję przepis na mniamniuśne ciasto. Ostrzegam, bo to bomba kaloryczna. Zrobiłam w czwartek i oczywiście nie bylam taka, żeby nie spróbować i to nie raz. Takie dobre, że wcale nie mam wyrzutów sumienia.
3 BIT
herbatniki - dużo
1 puszka mleka skondensowanego słodzonego
2 paczki budyniu
1/2 litra mleka
2 żółtka
kostka masła
1/2 litra śmietany 30% lub 36%
2 paczuszki śmietanfixu
pół czekolady
Przygotować karmel z mleka skondensowanego. (Ja gotuję puszkę ponad 2 godziny.) Na blaszkę wyłożyć warstwę herbatników, na to rozsmarować karmel, przykryć herbatnikami. Na to położyć budyń wymieszany z masłem, (tzn. budyń gotujemy z 2 paczek ale z 1/2 litra mleka z żółtkami. Jak ostygnie trzeba rozmieszać z miękkim masłem). Znowu nałożyć warstwę herbatników. Odstawić na parę godzin, żeby herbatniki zmiękły. Ubić śmietanę z śmietanfixem, nałożyć na ciasto, posypać starkowaną czekoladą.
Mmmmmmm..... Pychota!

8 maja 2007 , Komentarze (11)

Czy zawsze po paru dniach wolnego musi być jak obuchem w głowę? Nawet nie mam czasu usiąść do internetu, tylko haruję i haruję... I żebym to chociaż trochę fizycznie popracowała i spaliła parę kalorii. A tu nie, tylko siedzę przy stole, aż mnie dupa boli. Ze zmęczenia jakieś głupie pomysły przychodzą mi do głowy, że może bym coś zjadła. Dzisiaj trzymałam się ściśle vitalijkowej dietki i jestem w szoku. Ostatni posiłek był taki, że aż boję się jutro stanąć na wagę, bo nie wierzę, że od tego można schudnąć. Chyba, że jakiś czary przyjdą mi z pomocą. Od soboty nie jeździłam na rowerku, ale może jutro wyrwę się na basen? Czarno widzę ważenie w piątek.
Uciekam, bo niestety robota mnie woła i już nie mogę udawać, że nie słyszę. Pewnie niedługo potrzebna mi będzie pomoc w temacie: jak pozbyć się odcisków z miejsca, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę.

6 maja 2007 , Komentarze (15)

Wczorajsza imprezka udała się wyśmienicie! Nie dziwota, skoro grono chóralne. Pośpiewaliśmy, potańczyliśmy, pojedliśmy no i oczywiście popiliśmy.Bawiliśmy się do 5, ale jakoś wcale nie czuję się zmęczona, mimo 4 godz. snu. Dzisiaj dieta bogata w potas: soczek pomidorowy, kefirek. Nie żebym tego strasznie potrzebowała, ale na pewno się przyda ;) Zaraz biorę się do pracy, bo jutro do szkoły a ja ze sprawdzaniem klasówek w polu. No co?! Lenia miałam i tyle, nie mogłam się do tego zabrać, ale przynajmniej wypoczęłam i naładowałam akumulatorki na wyczerpujący jak zwykle szkolny finisz. W domu cisza. Książę małżonek poleguje z wyrazem cierpienia na twarzy. Starsze dziecko śpi. Paula skorzystała z okazji, że starych w domu nie będzie i zaprosiła koleżanki. Oczywiście przegadały całą noc. Może sobie jeszcze na to pozwolić, bo z powodu matur jutro ma wolne. Młodszy dzieć też spędził noc poza domem, bo z tymi babami nie miałby życia. Wybrał młodsze, ale takie, które chciały z nim mieć coś wspólnego. Poszedł do cioci i jej córeczek, 7 i 4 lata, które za nim przepadają. Jeszcze nie wrócił i raczej łatwego życia z nimi nie ma. Nawet pies śpi. Widocznie czuł obowiązek czuwania całonocnego na tą bandą dziewczyn.

Chciałbym was przeprosić kochane Vitalijki, że ostatnio nie robiłam wam wpisików, ale miałam jakiś lekki spadek nastroju i brakło mi wyobraźni, żeby coś mądrego i miłego skrobnąć. Nie żeby jakiś dół, czy coś, nie nie. Zaglądałam do was dzielnie i czytałam wasze komentarze, za które serdecznie dziękuję. Postaram się teraz zrewanżować :*

4 maja 2007 , Komentarze (19)

Nie ma to jak konsekwencja! Zawsze działa! Dziś mogłam zaznaczyć 1,1 kg mniej niż w zeszłym tygodniu. Sukces! Tym bardziej, że w międzyczasie było już prawie 84 kg! Co te imprezki robią z człowiekiem?!
Byle tylko nie wpaść w samozachwyt i znów nie zacząć sobie podjadać. No i rowerka nie można sobie odpuścić. Ale bym sobie popływała, może w środę uda mi się wreszcie kogoś namówić, żeby pojechał ze mną.

3 maja 2007 , Komentarze (4)

Ciekawa jestem, czy moja strategia przyniesie efekty i czy waga będzie jutro łaskawa. W zasadzie jaka tam strategia. Wszystko co do tej pory tylko konsekwentnie i bez oszukiwania samej siebie! Wczoraj sie udało, byłam dzielna a nawet się nie wysilałam. Dzisiaj do tej pory też, chociaż wiecie dobrze, że wszystko może się zdarzyć, dopóki nie śpimy kamiennym snem :) Rowerek zaliczony, dziś nawet godzina tanga! Udało mi się! Książę małżonek ostatnio coś w humorze. A nie mówiłam, że z facetami trzeba jak z dziećmi?!

Wykonałam dziś bardzo długi wpisik u jednej z was i muszę go tu przekopiować, żeby nie zginął, bo mi się udał.

Yerba mate - ostrokrzew peruwiański
W zasadzie słowa mate się nie odmienia. Naczynko do picia mate też nazywa sie mate i przeważnie jest drewniane, żeby się nie poparzyć. Nasypuje się do niego dość dużą ilość liści i zalewa gorącą wodą, ale nie wrzątkiem. Argentyńczycy uważają, że woda, która bąbelkuje, jest przypalona :) Zatem najwłaściwsza jest ta tuż przed wrzeniem. Wodę trzymają w termosie i sukcesywnie dolewają do mate. Napój pije się przez metalowe rurki zakończone sitkiem, żeby nie cedzić fusów zębami. Te rurki nazywają się bombilla (czyt. bombizia) a są metalowe (szybko oddają ciepło), żeby sobie dzioba nie poparzyć, bo mate pije się gorącą siorbiąc delikatnie. U nas można kupić mate w saszetkach, ale nie polecam, bo to "siki Weroniki". Najsmaczniejsza jest w opakowaniach kilogramowych, bo ta kupowana na wagę jest zbyt oczyszczona. Ja zamawiam w internecie, tylko nie pamiętam na jakiej stronie. Zawsze szukam w googlach.
Z piciem mate wiąże się pewien rutuał, jak z paleniem fajki pokoju. A więc nasypuje się liście do mate, zalewa gorącą wodą i pierwsza osoba pije wszystko. Tego nie ma dużo, zależy od naczynka, ale ok. 100ml. Potem znów się dolewa wodę i następna osoba pije i tak dalej. Każde zaparzanie ma inny smak. Początkującym polecam raczej któreś kolejne parzenie, bo smak jest dość intensywny. Zalewanie powtarza się ok. 9 razy i zaczyna się od nowa. Mate faktycznie działa trochę jak kawa, ale bez jej skutków ubocznych. Reguluje ciśnienie, poprawia przemianę materii, ogólnie działa dobrze prawie na wszystko. Nie jestem pewna, czy nie leczy łupierzu ;)

Wiem, wiem, wymądrzam się okrutnie, ale to przez księcia małżonka, który jest fanem Argentyny, nawet tam był przez 2 miesiące. Mate pijam, ale chyba za rzadko, bo jakoś za gruba jestem. Ale dobrze na mnie działa, gdy mam dużo roboty, bo daje pałera a nawet tego nie zauważasz i nie ma potem spadku ciśnienia jak po kawie.

Acha, jeszcze chciałam wkleić wpisik Truskaweczki85, bo uzupełnia moje wypociny. Mam nadzieję, że nie naruszam praw autorskich, co?

Yerba mate nie ma żadnych substancji mogących prowadzić do uzależnienia ani takich, które w jakikolwiek sposób mogłyby być szkodliwe dla organizmu. Yerba mate podnosi odporność organizmu, polepsza trawienie, zwiększa koncentrację, czyści krew i usuwa z niej substancje toksyczne, balansuje układ nerwowy, przywraca młodzieńczy kolor włosów, opóźnia starzenie się, niweluje zmęczenie, pobudza umysł, odchudza, wzmaga siły, zmniejsza stres i zwalcza bezsenność. Ma właściwości stymulujące, przeczyszczające, ściągające, moczopędne, napotne i przeciwgorączkowe. Zawiera witaminy i minerały: A, C, E, B-1, B-2 (czyli ryboflawinę) i B-complex; karoten, kwas pantotenowy, biotynę ? czyli witaminę H, magnez, wapń, żelazo, sod, potas, mangan, krzem, fosforyty, siarkę, cynk, kwas chlorowodorowy, chlorofil, cholinę oraz inozyt. Pobudza tak jak kawa, ale nie jest to efekt działania kofeiny. Aktywna substancja yerba mate, niepodobna do żadnej wcześniej odkrytej, to mateina. Stymuluje układ nerwowy, ale ? odwrotnie niż kofeina i teina (znajdująca się w herbacie) - nie wywołuje przy tym uzależnienia. Nie ma żadnych przeciwwskazań dla spożywania yerba mate.

2 maja 2007 , Komentarze (13)

Szczególnie ostatnio nie wychodzi mi dietkowanie. Właśnie minęły 3 miesiące na diecie i co? Przez pierwszy miesiąc 5 kg, drugi 1 kg, trzeci 1 kg. Jak będę w takim tempie chudła, to pobiję rekord świata. Ale nie ma co rozpaczać, tylko kurcze, co tu zrobić? Ćwiczyć, ćwiczę, więc pewnie za dużo jem. Fakt, nie stosuję się zbyt ścisło do dietki, ale myślałam, że nie jest tak źle. A niestety jest. Dość oszukiwania siebie! Muszę być konsekwentna, a z tym ciężko.

Wczoraj poszliśmi do znajmych. Wcześniej dzielnie pasłam się tylko według rozpiski i miałam już nic oprócz piwka nie spożywać. A ja co? Głupio mi było odmówić i zjadłam przydziałową porcję z grila. Wszyscy siedzieli w domu, przy kominku, a pan domu biegał w ciepłej kurtce na dwór i pilnował grila. Ponieważ wieczór się przeciągnął gościnni gospodarze tradycyjnie zrobili jeszcze pyszne frytki, które oczywiście wciągnęłam. No i dziś na wadze 83,9kg! Szok! Przecież nie będę taka idiotka, że zaprzepaszczę to, co już osiągnęłam!

Zatem dziś i jutro postaram się zrezygnować z ostatniego posiłku (nie wiem, czy to dobry pomysł), piję dużo wody i herbatek, ćwiczę, nie podjadam. W sobotę, cholera, znów idę na imprezkę, ale postaram się jeść mało zarówno treściwie, jak i kalorycznie. Do 30 czerwca powinnam schudnąć do 75 kg. Myślę, że to całkiem realny cel, pod warunkiem, że pójdzie mi lepiej niż przez ostatnie 2 miesiące. A to zależy ode mnie, no i trochę od zelixy, może będzie działać.

Teraz uciekam. Poćwiczę brzuszki, może zdążę na rowerek, bo dziś już cieplej i wiatru nie ma takiego lodowatego. I trzeba też troszeczkę popracować. Do was zajrzę wieczorkiem!

1 maja 2007 , Komentarze (8)

Wczoraj jednak byłam na rowerku, zaliczyłam sport ekstremalny. Opatuliłam się w wiatrochronną kurteczkę, pod nią wrzuciłam dodatkowo sweterek, na głowę wcisnęłam czapkę a na ręce rękawiczki. Butelkę z wodą schowałam pod kurtkę, bo jak ostatnio wiozłam ją w koszyczku, miałam prawie mrożoną. Już pierwsza górka mnie powaliła, zwykle robiłam ją na 3 biegu (jako była blondynka mam tylko 3 biegi w rowerze, bo się gubiłam, i hamulec w pedałach, bo inaczej bym się chyba zabiła), tym razem musiałam włączyć jedynkę, która była zarezerowana tylko na moją ulubioną serpentynkę. Potem wjechałam do lasu i chwilami było lżej. Serpentynka jest między drzewami, więc też się udało nie schodzić z rowera, ale mało brakowało. Dojechałam wprawdzie do Tęgut, ale cała trasa zajęła mi pół godziny dłużej iż zwykle. Nawet żurawie wczoraj się nie pokazały, kiedy zwykle mogę je podziwiać na łące. Tylko ja, jak ten żołnierz radziecki, co to ni gniotsa ni łamiotsa.
Dzisiaj raniutko zanim zaczął śnieg padać(!), poszłam z pieskiem na dłuższy spacer i tak się wymroziłam, że przeszła mi ochota na dzisiajszego grila na łonie natury. Z resztą zimą się nie griluje, prawda?
Byłam na spacerku świadkiem polowania. Jakiś jastrząb, czy inny ptak drapieżny szukał sobie śniadanka. Kołował nad łąką i wypatrywał. Kiedy zbliżył się do krzaczorów, wypadła z ich para srok i huzia na niego. A on, spokojnie wlazł pomiędzy te krzaki, ale nie wiem, czy co znalazł, bo sroki skakały po nim jak wściekłe. W końcu odleciał. Szkoda, że nie miałam kamerki, fajne widowisko.
Książę małżonek był wczoraj na cotygodniowych konwersacjach z hiszpańskiego. Wrócił bardzo zadowolony, bo nagadał się za wszystkie czasy i sympatycznie spędził wieczór. Do dziewczyny, która prowadzi te zajęcia, przyjechali z Hiszpanii rodzice w odwiedziny. Podobno fajni, światowi ludzie, bardzo kontaktowi i elokwentni.
A ja, że miałam wolny wieczór obejrzałam z dzieciami serce szczypacielną bajkę Spilberga "Sztuczna inteligencja". Poryczałam się jak zwykle, bo… no bo tak!
A dziś zamiast zaplanowanego dnia zwiększonej aktywności fizycznej, błogie lenistwo. Może tym razem uda mi się jednak zacząć a6w. Książę małżonek też chce mieć tarkę na brzuchu, ale on taki sam leniwiec jak ja. Pewnie odkurzę rowerek treningowy, trudno. A! Czeka jeszcze kolejna sterta prasowania, bo przyniosłam pranie z suszarni. No i gdzie to błogie lenistwo? No gdzie?

30 kwietnia 2007 , Komentarze (5)

Roczne zeznanie oddałam, ale okazało się przy okazji, że muszę poganiać trochę po urzędach. Oczywiście nie dziś, w przyszłym tygodniu. Kiedyś prowadziliśmy z mężem działalność gospodarczą, każdy osobno. Potem zawiesiliśmy nasze firmy na kołku, ale niestety urzędy robią nam od czasu do czasu niespodzianki i wymyślają nowe przepisy. Oczywiście ja zawsze robię duże oczy ze zdziwienia i udaję blondynkę (czasem nawet udawać nie muszę, bo samo wychodzi), jednak nieznajomość przepisów nie zwalnia od ich stosowania. A szkoda!
Zrobiłam rundkę po mieście, bo chciałam kupić prezenty imieninowe dla przyjaciół, ale jakoś nie miałam pomysła, a nie chciało mi się snuć bez celu. Do soboty pewnie coś jeszcze wymyślę. Ale oczywiście nabyłam drogą kupna parę drobiazgów: gąbkę, a w zasadzie zdzierak do kąpieli, plastikowe nakładki na obcasy. Nie będę rysowała parkietu podczas tanga. Chociaż czym ja się martwię, przecież Pucio pazurami już dawno go porył. Kupiłam jeszcze piękną kartkę na te imieniny, bo bardzo mi się spodobał napis: Przyjaciele to rodzina, którą sami sobie wybieramy.
Rozpisuję się tak z pełną premedytacją, bo przecież miałam pojeździć rowerkiem, ale za oknem tak piździ, że ciężko mi się zdecydować. No dobra, zaraz idę. Muszę spalić tę gałkę lodów, mniam dobre były. W Olsztynie koło Awangardy są najlepsze. A jakie tam ciacha na wystawie stały! Ślina wydzielała mi się bardzo obficie i długo, bo trochę w kolejce postałam. Gdybym była sama, nawet koło lodów udałoby mi się bezpiecznie przejść, ale byłam z dzieciem, zatem rozumiecie.
 

30 kwietnia 2007 , Komentarze (4)

My to mamy nerwy. Co roku dopiero 30 kwietnia wiozę zeznanie podatkowe, czy jak to się tam nazywa. W papierach mam taki bajzel, że najpierw godzinę szukałam wszystkiego co potrzebne. Znalazłam, uffff. Najgorsze zawsze zostawiam na koniec.