Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 572896
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 lipca 2007 , Komentarze (5)

I nawet chyba się już wyspałam. Zatem w skrócie najważniejsze:
Po pierwsze
W Pardubicach chór Bel Canto z Olsztyna zdobył OMC Złoty Dyplom. OMC - tzn. o mało co. Zabrakło nam 1,5 punktu do złota :( Ale jak najbardziej jesteśmy zadowoleni ze srebra, tym bardziej, że byliśmy najlepsi w swojej kategorii.
Po drugie
Również w Pardubicach miałam przyjemność skończyć 40 lat.
Po trzecie
Także w Pardubicach miałam raczej nieprzyjemność znów przytyć, zatem kontynuuję odchudzanko tym razem z pułapu 84,5 kg. Od jutra zapisuję wszystko co pochłonę. Może to mnie zmobilizuje do ograniczenia pasienia, bo ostatnio zdecydowanie przesadziłam. No i do boju, tzn do ćwiczeń fizycznych przystępuję.

Takie mam zamiary, nie wiem jak z realizacją, ale mam nadzieję, że dacie mi popalić, jak się nie będę wywiązywać z obietnic.
Teraz poczytam, co u was. Pewnie żółć zazdrości mnie zaleje, jak zobaczę, ile schudłyście. :)

25 czerwca 2007 , Komentarze (9)

Jakoś ostatnio nie mam czasu na zaglądanie na Vitalię. Obiecałam poprawę i co? Dupa! Ale nie myślcie, że zrezygnowałam. O, nie!! Po prostu mam teraz trochę roboty i parę problemów i nie mam głowy do odchudzania. Ale tęsknię za wami okrutnie. Jak wrócę w następny poniedziałek z Czech i odeśpię zaległości, to chyba wzrok stracę od czytania waszych pamiętniczków. Mam nadzieję, że nie będziecie takie i nie wykasujecie wszystkiego. Trzymam kciuki za was! A wy trzymajcie za mnie. W końcu do Pardubic jedziemy z chórem na festiwal, a nie tylko na chlanie piwa :)
Jeszcze muszę się wam pochwalić swoim synkiem, bo jestem niesamowicie z niego dumna. Ukończył V klasę z najlepszą lokatą w szkole: 5,9 i dostał statuetkę Prymusa Roku. W tym roku jeszcze dwie dziewczyny miały taki wynik. Tylko z w-fu miał piątkę :)

15 czerwca 2007 , Komentarze (7)

Zgodnie z obietnicą przyznaję się dziś do wszystkich swoich wykroczeń dietkowych. W ciągu ostatnich 3 tygodni zapracowalam na 2,5 kg do przodu. W zasadzie to zapracowałam na nie w ciągu tego pierwszego tygodnia, ale przez te dwa następne nie dałam rady niczego zgubić. Straciłam nadzieję na szybkie odzyskanie upragnionej "7", zatem bez ściemniania, powolutku mam zamiar tracić to co "zyskałam". Szkoda, że zmarnowałam tyle czasu i kilogramów, ale opamiętałam się. Myslę, że lepiej późno niż wcale. (Tylko żebym od tej samokrytyki nie wpadła w samozachwyt). Na razie kończę, bo rozpętała się burza z piorunami (czyżbym jednak ściemniała?) i boję się, że szlag komputer trafi, jak wyłączy się prąd. Ciąg dalszy samokrytyki po burzy :)

Już po burzy
Tylko co ja mam jeszcze pisać? Głupio mi i tyle, że nie mam wytrwałości. Mam teraz tylko ochotę się usprawiedliwiać, ale to mi kilosków nie zgubi :( No głupia jestem i tyle. Jednakże mogę się głośno pozastanawiać, czemu tak sobie odpuściłam. W końcu po to tu jestem, żeby schudnąć i nauczyć się tak jeść, żeby znów nie przytyć. Trudne to jak cholera, przecież przez co najmniej 20 lat żywiłam się nie tak jak trzeba, skoro tyłam i chudłam i tak w kółko, aż roztyłam się koszmarnie.
No to spróbujmy razem.
Cdn później, bo znów muszę lecieć :)

11 czerwca 2007 , Komentarze (9)

Niestety końcówka roku szkolnego jak zwykle szalona. A na dodatek muszę zająć się jeszcze przygotowaniami do wyjazdu chóralnego do Czech na festiwal. Czas goni, bo to już 27 czerwca. Zatem jestem koszmarnie zalatana. Nawet nie mam czasu pojeździć. Ale w niedzielę wprawdzie nie byliśmy rowerkami tak daleko, bo tylko 4 km nad jeziorko. (Książę małżonek ledwo się ruszał po poprzednim dniu). Za to popływałam ponad godzinę. Jak wyszłam z wody, byłam pomarszczona jak staruszka.:) Rano niestety waga nie była łaskawa, ale ja jej jeszcze pokażę, kto tu rządzi. Do urodzinek znów zobaczę siódemkę, albo nie wiem co...Do pamietniczka dam radę pewnie zajrzeć dopiero w czwartek i wtedy sobie pobuszuję na Vitalii, bo jutro latanina z załatwianiem wyjazdu, a w środę rada pedagogiczna i jeszcze zebranie z rodzicami w sprawie mundurków, i na deser dodatkowa próba chóru. Dyrygent daje nam wycisk.
Na razie pozdrawiam i życzę miłego dietkowania.

9 czerwca 2007 , Komentarze (9)

Czego niestety o mojej wadze powiedziec nie mogę :( Ale nie dam się! Dzisiaj zaliczyłam dwa razy po 11 km w terenie pagórkowatym w potwornym upale oraz pół godziny pływania w jeziorku. Chyba nieźle, co? W każdym razie ja jestem z siebie dumna. Woda juz cieplutka, że czasem latem nie ma takiego komfortu.
Niestety dietkowo już nagrzeszyłam. Poza całkiem przyzwoitym jedzeniem wchłonęłam kawałek ciasta i loda oraz niestety po 20-tej smażoną kaszanę domowej roboty. Zobaczymy co na to jutro powie moja "ukochana" waga.
Książę małżonek zamontował mi wreszcie licznik przy rowerku i będę teraz strasznie dokładna w sprawozdaniach. Zatem te 11 km pokonałam w 43 minuty ze średnią prędkością 15 km/h. Pewnie sama dałabym radę go zamontować, ale co, nie można poudawać trochę bezradnej kobietki? Księciunio też musi się czymś wykazać. Mam nadzieję, że namówię go jutro na wyprawę rowerową do koleżanki na wieś. Ale to ok. 20 km, więc nie wiem czy mi się uda, ale spróbować trzeba. Chociaż tam nie ma gdzie popływać, ale przenajmniej się najeżdżę (czy tak to się pisze?).
Teraz idę na allegro poszukać jakiegoś stroju kompielowego, bo mój woła już o zmiennika.

8 czerwca 2007 , Komentarze (3)

Nie ważyłam się dziś, bo nie miałam siły. Takie sobie wczoraj "kuku" zrobiłam na ognisku u znajomych, że musiałam swoje odchorować. Dawno tak się nie pochorowałam. Ale jak ktoś głupi, to potem musi cierpieć. Ale przynajmniej musiałam się bardzo dietetycznie odżywiać :) Zatem pierwszy dzień powrotu do dietkowania mam za sobą. Jutro obiecuję wrócić do zwiększonej dawki ruchu. Najbardziej odpowiadałoby mi pływanie, może uda się namówić księcia małżonka na wyprawę nad jeziorko.
Zielona Szkoła minęła bezboleśnie, tzn. wszyscy wrócili cali i prawie zdrowi, nie licząc chrypki od nadmiaru lodów, do domu. Z tym "bezboleśnie" to lekka przesada, bo nogi to mi w d... wchodziły od biegania w te i we wte, szczególnie w nocy, gdy trzeba było towarzystwo namówić do spania, co nawet udało się na parę godzin. Pogoda była wspaniała, nawet się trochę opaliłam. Warunki bytowania w Ośrodku Żabinka koło Kruklanek były niezłe, jedzenie wyśmienite. Niestety nie mogłam się powstrzymać od zjadania prawie podwójnych porcji, jeśli porównać mamy z dietką. Całe szczęście po powrocie waga nie pokazała więcej, tylko nawet trochę mniej, ale i tak jeszcze za dużo.
Ale pobyt w Żabince polecam wszystkim.

3 czerwca 2007 , Komentarze (10)

Wracam jak córa marnotrawna.
Dobrze, że ten tydzień mija, bo to u mnie totalna jedzeniowa katastrofa. Rzuciłam się na żarcie jak szczerbaty na suchary. A im bardziej kaloryczne, tym lepiej. I co z tego, że jestem zalatana, zmęczona i niewyspana. To żadna wymówka, wszyscy tak mają a nie żrą jak potłuczeni. Należy mi się porządna zjebka od was. Przepraszam za niecenzuralność, ale potrzeba mi czegoś mocniejszego w wyrazie. No bo jeszcze trochę, a zaprzepaszczę całe 4 miesiące odchudzania. Skończyłam łykać Zelixę. To była pomyłka, na mnie nie działa. Wręcz poczułm się zwolniona z kontrolowania się, no bo przecież łykam Zelixę. Do cholery, sama muszę się pomęczyć i tyle. Gdzie ta moja konsekwencja? Gdzie rowerek? Stoi zakurzony w garażu.
Jutro jadę na trzy dni z klasą na tzw. "zieloną szkołę". Wcześniej nazywało się to po prostu biwak i każdy wiedział o co chodzi, no nie? Nie wiem jak ja przeżyję 2 noce bez spania.
No nie wiem jak oprzytomnieć i po raz następny i pewnie nie ostatni zerwać z obżarstwem. Chyba za bardzo urosłam w dumę. W zeszły piątek (tzn. 25 maja) założyłam nowe spodenki i bluzeczkę, które bardzo podkreśliły, że już jestem chudsza i to wyraźnie. Ile ja się nasłuchałam komplementów!! O rany! Miło było, mniam. A ja co? Zamiast poczuć mobilizację do dalszej walki, ja rzuciłam się na słodycze. O ja głupia mała c...a!
Dzisiaj też porażka, chociaż było ciut lepiej, ale to jeszcze nie tak jak powinno być. Zobaczymy jak to na wyjeździe będzie. O ruch zadbają na pewno moi podopieczni, jedzenie podadzą, więc jak się na nic ekstra nie skuszę, to już będzie sukces.
Pomóżcie, nie dajcie mi zmarnować tych miesięcy!

24 maja 2007 , Komentarze (15)

Nie obejrzałam się i już mamy czwartek. Co się dzieje? Po prostu nie wyrabiam się na zakrętach. A jeszcze ten upał daje jak pałką po głowie. Nie myślcie, że narzekam, o nie! Uwielbiam upały, mimo tuszy czuję się wtedy doskonale, mogę góry przenosić. Ale żeby tak znienacka przygrzać?! Najpierw mrozy, a teraz sahara?
Pogoda wprost wymarzona, a ja nie mam czasu na spacerki ani rowerek. Nawet nie mam kiedy prania do pralki wrzucić, a co dopiero wyjąć i wywiesić, nie wspominając nawet o prasowaniu. Wczoraj musiałam w domu trochę odgruzować, bo córa kończyła 16 lat i teście mieli nas nawiedzić. Nie chciałam się wykręcić, bo weekend mam zajęty, a córka kopertówki na zakupy na gwałt potrzebowała. Zatem sprintem odkurzyłam wszystko, umyłam łazienkę, bo tam był największy syf. Okna zasłoniłam żaluzjami, niby to przed słońcem, ale tak na prawdę, żeby nie było widać, jakie są brudne. I było OK :) Torta a raczej nibytorta robiłam w biegu. Kupiłam biszkopt, nałożyłam truskawki, zalałam galaretką i ubiłam śmietanę. Na taki upał w sam raz. Ważne, że świeczki i szmpan były! Boże, jaka ta moja córka stara!
Właśnie się zastanawiam, co ja robiłam w poniedziałek i wtorek, że nie miałam kiedy skrobnąć ani pół zdania w pamiętniczku.
W poniedziałek, jak zwykle teraz, sprawdzałam klasówki, a wieczorem nagrywaliśmy z chórem płytę i to trwało, trwało, trwało... do 23. We wtorek robiłam nowe pazurki i to też trwało. Najpierw przebijałam się przez Olsztyn autobusem podczas szczytu, potem 2 godzinki relaksu u pani Marzenki i znów telepanie się w autobusie do domu, gdzie padłam jak kawka (a miałam wyprasować stertę prania przed wizytą teściowej). Dopiero dziś trochę luzu. Nawet udało mi się pójść z synkiem po sandałki (nr buta: 41. Szok!). Przy okazji wypatrzyłam piękne japoneczki z ozdóbkami w stylu folk, nałożyłam na piękne szczupłe nóżki już nie zdjęłam. W zeszłym roku zamiast nóg przy takiej pogodzie miałam spuchnięte balony, a teraz nie mam tego problemu. Tfu, tfu, odpukać w niemalowane!!
Z dietką beznadziejnie z braku czasu, chociaż nie tragicznie. W każdym razie nie przejadam się, ale też nie mam czasu na vitalijkowe przepisy. Niestety własna inwencja twórcza nie służy mojej wadze, która tańczy sobie wokół 80 z zataczaniem się na stronę prawą. Cóż, jutro chwila prawdy! Przyjdzie mi nałożyć włosiennicę i posypać głowę popiołem i pokutować za grzechy łakomstwa.
Jutro w Barczewie (16 km od Olsztyna, gdzie właśnie mieszkam i pracuję) rozpoczyna się VI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Chóralnej im. Feliksa Nowowiejskiego. Oczywiście zgłosiłam się jako tyw. "dobry duszek" do opieki nad chórami. To chyba dlatego, że cierpię na nadmiar wolnego czasu :) Zatem do późnego wieczora w niedzielę, będę miała czas zorganizowany. Niestety nasz chór nie może startować w konkursie, bo dyrektorem artystycznym i jurorem jest nasz dyrygent. A szkoda, bo I nagroda spora: 5000 zł. My tylko za dziękuję daliśmy koncert inauguracyjny.
Ależ się rozpisałam! To tak w ramach rekompensaty za niusprawiedliwioną nieobecność od niedzieli :)

20 maja 2007 , Komentarze (13)

Chociaż całkiem pewna nie jestem. Wczorajsza imprezka zakończyła się dziś rano, wyjątkowo wcześnie jak na to towarzystwo wariatów, bo o 5.00. Zaliczyliśmy jeszcze poranny spacerek z Puciem, żeby dał pospać i nie budził nas rozpaczliwym piskaniem o litość. Ocknęłam sie kele południa i z ambitnym planem na resztę dnia wstałam. Realizację planu zawiesiłam dość prędko, bo już po wzięciu prysznica i zrobieniu letkich zakupów w markecie. No niestety, jeśli oczy się zamykają w trakcie wizyty na kibelku, to trzeba jeszcze dospać. A szkoda było, bo dziś wyjątkowo piękna pogoda. Trudno :( Obudził mnie Pucio, któremu chyba też się śniło, że ktoś do drzwi puka.
Imprezka udała się wyśmienicie, co mnie podwójnie cieszy jako organizatora tejże. Wszyscy byli zadowoleni, wybawili się wręcz do upadłego. Nogi bolą mnie jak cholera, ręce również (tylko dlaczego ręce? hmmm). Zebrałam mnóstwo komplementów. Najwięcej od koleżanki, której nie widziałam od roku. Nie powiem, miłe to było, nawet bardzo. A jak motywuje, do dalszej pracy nad wrednym tłuszczykiem. Nawet książę małżonek raczy mnie ostatnio chwalić i podziwiać za wygląd, a szczególnie za wytrwałość. Chyba mu daruję te namiętne tańce z koleżankami z chóru...
Niestety nie mam ostatnio czasu na to, żeby rozgryźć sposób umieszczania zdjęć we wpisach. Jest jeszcze jeden problem, bo mam kompletny bajzel w zdjęciach. Jedne są na płytach inne na dyskach twardych ale w różnych domowych kompach, więc nigdy nie mogę znaleźć tych, o których myślę. Ale obiecuję, że w niezadługim czasie zrobię zestawienie stanu sprzed i teraz.
Lecę teraz cosik posprawdzać, ale przed snem pozaglądam jeszcze do moich ulubionych pamiętniczków, żeby sprawdzić jak wam idzie. Dziś po imprezce waga pokazała 79,9 kg. Miła była, że nie było ósemki. Jednakże obawiam się jutra, bo pochłonęłam dziś ogromną porcję lodów, ale poza tym byłam bardzo grzeczna ;)

19 maja 2007 , Komentarze (11)

Ufffff.... Udało mi się nadrobić zaległości w szkole. Musiałam ostro przysiąść, bo trzeba było wystawić już proponowane oceny na koniec roku, a jak to zrobić skoro nie wszystko ocenione? Teraz dopiero będzie urwanie głowy, bo przecież większość przez cały rok się leniła a po zebraniu z rodzicami chcą poprawiać oceny. Jak się naumieją, to nie mam nic przeciwko.
Ale nie tylko szkółka była powodem mojej nieobecności w pamiętniczku. Jak zwykle koniec sezonu artystycznego (chóralnego) jest dość intensywny. Koncert goni koncert. Wczoraj na ten przykład śpiewaliśmy z okazji urodzin papieża w katedrze olsztyńskiej. Bardzo udany koncert. W poniedziałek będziemy nagrywać własnie tę muzyczkę na płytę. A śpiewaliśmy Mszę Kreolską Ramireza z solistką, fortepianem i perkusją. Polecam wykonanie z solistką Mercedes Sossa (nie wiem czy dobrze napisałam nazwisko).
Wczoraj po koncercie "uciszaliśmy" emocje w Teatralnej na piwku. A dzisiaj trochę boli główka i suszy. Zupełnie nie wiem dlaczego, wypiłam tylko dwa piwka. A dzisiaj powtórka z rozrywki. Świetujemy 11 urodziny naszego chóru pod nieskromną nazwą Bel Canto. Z racji tego, że jestem w Radzie chóru(naiwniacy myślą, że jak ktoś jest matematykiem, to umie liczyć i może być skarbnikiem, bo manka nie zrobi, hihi) miałam też trochę roboty z organizacją i dziś również jeszcze trochę do zrobienia zostało, więc zaraz uciekam do roboty.
Ale najpierw muszę się pochwalić. Dzisiaj moja śliczna kochana i ulubiona waga pokazała mi 79,6 kg. Hip hip hurrrrra! Nie mogła zrobić tego wczoraj, kiedy było oficjalne ważenie? Nie!!!! Wczoraj nawyzywałam ją od wrednych małp (chyba poskutkowało), bo było tylko 0,1 kg mniej niż przed tygodniem. Mocno się nie zdziwiłam, bo ostatnio nie mogłam sie wydostać spod sterty sprawdzianów, żeby pojeździć na rowerku. Na basenie też nie byłam, bo akurat wywiadówki były i demonstracja mundurków do szkoły. (Brrrrrrrrr, co za ochydztwa proponują.) A na dodatek w czwartek, chyba z przemęczenia, rzuciłam się na słodycze i pożarłam całą czekoladę, nie licząc dwóch batonów, też w czekoladzie. Jedyna z tego korzyść: tak mnie zemdliło, że teraz wcale nie mam ochoty łasuchować. Jestem w szoku, bo wcześniej mogłam pochłonąć potrójne ilości słodyczy i nie czuć przesytu.
Ale się rozpisałam, hohoho! A i tak bym jeszcze coś skrobnęła. Niestety muszę lecieć, bo zabraknie mi czasu, żeby się zrobić na bóstwo. Będę dziś szpanować, bo wchodzę wreszcie w spódnicę z rozporkiem i zakupiłam pończochy, a co!