Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 572868
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 sierpnia 2007 , Komentarze (4)

Taka byłam grzeczna, że waga po jednym dniu pokazała mi 86 kg. Prawie 1,5 kg mniej i to bez wypróżniania. :) Szok! Nie liczę, że tak będzie codziennie. Na wszelki wypadek sprawdzę baterie w wadze, bo nigdy nie była dla mnie taka łaskawa. A może miała dzień dobroci dla zwierząt (tych chrumkających)?
Ale dzielna jestem niesłychanie. Wczoraj u teściowej nie skusiłam się nawet na jedną kosteczkę czekolady. W zasadzie to do słodyczy za mocno mnie nie ciągnie. Najgorzej mam z podjadaniem, tu skubnę, tam dziubnę i się nazbiera. Jeju!! Ja nawet od owoców tyję, bo nie umiem zachować umiaru. Od wczoraj wydzielam sobie po śliwce...zupełnie zwyczajnej śliwce, nie tej w czekoladzie.
Jeszcze muszę dotrwać do końca tego tygodnia bez piwkowania. A ciężko będzie, bo od jutra grafik imprezowy znów napięty. Generalnie nie muszę pić alkoholu, żeby się dobrze bawić. Zatem mam pomysła, żeby poprzestać na lampce wytrawnego wina i dalej poić się wodą. Zobaczymy jak mi się uda wytrwać. Wyznam potem wszystko jak na spowiedzi! Zero ściemniania!
Ostatnio dietkowanie zaczynałam jakoś tak w środku tygodnia i mie bardzo mi wyszło. Tym razem pracuję nad sobą ostro od poniedziałku, vitalijkować zacznę też od poniedziałku, to może dłużej wytrwam.

20 sierpnia 2007 , Komentarze (4)

Po dzisiejszym ważeniu - pierwsze postanowienie: przestaję się oszukiwać! Pół roku odchudzania przebimbałam sobie podczas wakacji. Ale nie, nie! Nie będę się nad sobą użalać. Właśnie wykupiłam dietkę z ćwiczeniami. Początek za tydzień, co nie znaczy, że mam jeszcze tydzień obżarstwa. Już od dziś pilnuję się i staram się przypomnieć wszystkie zalecenia Vitalii.
OK. Włosy posypane popiołem, wór pokutny narzucony na obłe kształty, zatem mogę trochę poopowiadać. :)
Najpierw Świnoujście
Byliśmy tam całą rodzinką ponad tydzień. Pogoda dopisała, wróciliśmy opaleni. Jedynie nie wypaliła nam wycieczka do Berlina. Ale nic to, nadrobimy w innym czasie. Świnoujście bardzo się nam spodobało, od razu widać bliskość Niemiec. Miasto zadbane, buduje się nowe (pewnie koszmarnie drogie, ale ładne) domy, dba o promenadę, plaże też niczego sobie. I co mnie osobiście najbardziej się podobało, to brak straganów w najładniejszej części miasta. Ktoś tam nieźle pogłówkował, bo wszystko schowane, ale kto chce, to może się obkupić do bólu. A kto nie chce, może sobie sympatycznie pospacerować, usiąść na ławeczce, podziwiać artystów wszelkiej maści. Zaskakująco dużo jest w Świnoujściu zakładów fryzjerskich, pewnie ze względu na Niemców, bo ich tutaj jak mrówków. Żeby zrównoważyć skład narodowy w mijscowościach przygranicznych, my z kolei, wybieraliśmy sie na plaże po stronie niemieckiej. Mają one niezaprzeczalną zaletę: darmowe, higieniczne wucety przy prawie każdym wejściu. Tego u nas nie ma i pewnie długo nie będzie. Poza tym urocze trasy rowerowe, ale tego i w Świnoujściu nie brak.
Dietkowo było marnie, co nie znaczy, że niesmacznie, mmmmmmmmmmm same pychotki: smażone i wędzone rybki.
Jakoś tak nudno i sprawozdawczo się zrobiło. Chyba jednak za długo czekałam na pisanie i wszystko co ciekawsze wypadło ze łba.
Woda w morzu była nawet ciepła i mocno nie falowało, to mogłam sobie do syta popływać. Ze dwa razy tak daliśmy czadu z księciem małżonkiem, że potem musieliśmy plażą z 15 minut wracać na piechotę do namiociku z dzieckami i psem. 2 w 1, no nie? Po drodze pytali się skąd płyniemy, nie mogłam sie powstrzymać i powiedziałam, że z Gdańska. A mogłam powiedzieć, że z Kaliningradu, hihi.
Byliśmy też w Międzyzdrojach - przereklamowane. Tzw. aleja gwiazd, to kawałek zapyziałego chodnika. Nie umywa się do Alei Gwiazd Sportu w Chłapowie.
W drodze powrotnej połaziliśmy też trochę po Szczecinie. Duuuuże miasto, poczułam je w nogach. Ale czy tam jest coś w rodzaju starówki z deptakiem, jak w Olsztynie? Szukaliśmy z mapą, ale się nie udało. Dworzec, to też masakra. Ledwo go znaleźliśmy, a przecież ze Świnoujścia też przyjechaliśmy pociągiem. :)
Po powrocie mieliśmy  tydzień na popranie i przepakowanie i ruszyliśmy nad jeziorko, całkiem niedaleko do Tumian. Miało być na tydzień, ale przedłużyło się do dwóch. Pogoda piękna, piwa pod dostatkiem, towarzystwo wyborowe. Czegóż więcej potrzeba?! Niestety codziennego grilowania i piwkowania nie znalazłam w żadnym planie diety, dlaczego?
Ale wypływałam się za to za wszystkie czasy, będzie mi tego brakowało. Opalenizna też niezła, szkoda, że nie mogę nosić miniówek. Najwyżej krótkie spodenki, ale też nie wyglądam :(

No dobra, chyba na razie wystarczy, co?
Po trochu wracam do cywilizacji, jutro jadę zrobić paznokcie, bo jedne porosły inne odpadły, masakra.
Przed powrotem do szkoły trzeba będzie jeszcze odwiedzić fryzjera i dentystę. Odgruzowanie domu i piwnicy też mnie czeka, nie wymigam się. Potem pozaglądam do was, ale na razie muszę zrobić jakieś zakupy, bo w lodówce tylko światło, a rodzina już głodna. Ja też, ale mogę się poratować jabłkiem.

13 sierpnia 2007 , Komentarze (9)

Siedzimy nad jeziorkiem bez dostępu do netu. Wrócę w następny poniedziałek i wtedy się rozpiszę, że hoho....
Jeśli chodzi o dietę, to leży i kwiczy jak utuczone prosię (tzn ja). Lepiej przedstawia się ruch: pływanie, spacerki.
Oczywiście nie wytrzymałam i pierwsze co zrobiłam, to stanęłam na wagę: 86 kg. Nie jest źle, bo po powrocie ze Świnoujścia było 87!!! Zgroza! Ale nic to, zacznie się normalne uregulowane życie, wrócę do dietkowania. Tak łatwo się nie poddaję, w końcu odchudzam się już prawie 30 lat, hihi :)
Dzięki za wpisiki, cieszę się, że ktoś na mnie czeka :)
Pozdrawiam, buziaczki

16 lipca 2007 , Komentarze (11)

Noclegi znalazłam, tyle że w Świnoujściu, ale też dobrze.
Ale masakra i tak!!!! Chyba skończę z piwkowaniem. Normalnie wracają mi wszystkie kilosy! Buuuuu......... Czemu ja tyle żrę? Bo jedzeniem tego na pewno nazwać nie można! Zmarnowałam tyle miesięcy odchudzania. Przefarbuję się na blond (sorki mądre blondynki), ale po co ludzi w błąd wprowadzać, niech od razu wiedzą, że mają do czynienia z ciężkim przypadkiem blondynizmu. Czy ja się znów ocknę dopiero koło setki?? Idę spać, przynajmniej nie będę się napychać czym popadnie.
Trudno, miałam się przyznawać, to walę z grubej rury: dziś rano 86 kg!!! I co wy na to? Mało nie spadłam z wagi. A potem co?! NO dalej żarłam cały dzień jak głupia. Jutro kupuję farbę: świński blond

15 lipca 2007 , Komentarze (8)

Chcemy w końcu wybrać się nad morze, ale tym razem daleko, aż pod zachodnią granicę. Może jakiś wypad do Niemiec by się zrobiło? Szukam i szukam w internecie, ale już dzwonić nie moge, bo za późno. Jutro ciąg dalszy. Ale jakby ktoś z was znał jakieś fajne, niedrogie miejsce, to dajcie znać.
Dzisiaj troszku się spiekłam, chyba nie dam rady spać na brzuszku. Gdyby tak słoneczko mogło wytopić choc troszkę mojego tłuszczyku, ech.... Ale dziś nie było tak źle. Pojeździłam na rowerku. W zasadzie to musiałam, bo zabrakło dla mnie miejsca w samochodziku. Teściowie zawieźli całą rodzinkę na działeczkę a ja pedałowałam. Oczywiście z wielką przyjemością, aczkolwiek z niespodziewaną konsekwencją. Zostałam tak po prostu przy okazji capnięta przez obcego piesa. Niby nic poważnego, ale krwiak z lekkim uszczerbkiem na skórze jest. Oczywiście od razu wypytałam babcię, która z pieskiem dzielnie spacerowała po lesie, czy pies szczepiony. Jednakowoż do końca pewna nie jestem, bo zaświadczenia na oczy nie widziałam. No, ale złego licho nie weźmie i tej wersji będę się trzymać.
Zatem jeszcze żyję i mam zamiar dalej to czynić z, jak przypuszczam, różnym skutkiem :)

13 lipca 2007 , Komentarze (3)

Miało być: dupa, dupa, dupa. To tak odnośnie żarcia i ćwiczonek. Jednakże stanęłam na wagę i jestem w szoku, bo pokazała mi mniej: 83,3kg. Nawet ona robi już wszysko, żeby podnieść mnie na duchu. Nie wiem, jak to się stało? Przecież od soboty, nic tylko piwkuję i grilluję, no i jeszcze śpię do południa. A wczoraj to już była kumulacja! Baratowa miała urodziny i zrobiliśmy rundkę po knajpkach na Starym Mieście w Olsztynie. Najpierw Karczma Jana. Tam żarełko i piwko. Jak będzicie zamawiać tam Michę Karczmarza to na co najmniej 3 osoby a nie na dwie, bo wyturlaliśmy się stamtąd z księciem małżonkiem po tym pasieniu. A to był dopiero początek. Więc nic nie rozumiem, dlaczego ta waga taka łaskawa? Ale tak se pomyślałam, że jak nie jest tak źle, to może jednak uda mi się jednak deczko schudnąć w te paskudne wakacje. Zatem mimo deszczu biorę się do roboty. W domu zarasta, a dziś goście. Chociaż wierzchnią warstwę brudu zbiorę.

7 lipca 2007 , Komentarze (8)

Wiem, że o tej porze dnia o nie już trudno, ale nie było go cały dzień :(
Dzisiaj niestety nie zmobilizowałam się, żeby pojeździć rowerkiem, bo co wyszłam z domu to mżyło, a ja jednakowoż wczoraj troszeczkę zmarzłam w tych strugach deszczu. Dół mnie nie opuszcza. Staram się go nie zajadać, ale różnie mi wychodzi. Jeszcze nie podliczyłam dzisiejszej dawki kalorii, bo za chwilę wyruszam do Teatralnej na tańce, niestety bez entuzjazmu, ale z nadzieją na poprawę nastroju. Zobaczymy.
Wczoraj niestety tak się zachwyciłam swoją wytrwałością w dietkowaniu, że pochłonęłam jeszcze ok 600 kcal. Znów  pozwólcie, że zacytuję: "jak masz w dupie, z dupy nikt ci nie wyłupie". Mówi się trudno i odchudzamy się dalej...
Na obiad, namówiona przez księcia małżonka zrobiłam eksperyment kulinarny o nazwie torilla. Niezłe było, ale chyba cholernie kaloryczne i w dodatku nie wiem ile ma tych wrednych kalorii. A robiłam to tak:
usmażyłam wędzony boczek pokrojony w kosteczkę
dodałam 2 pokorojone w kosteczkę cebule
i chyba kilogram albo mniej pokrojonych gotowanych ziemniaków
To się smażyło troszeczkę, a potem bez zdejmowania z patelni wymieszałam to z rozchlapanymi w miseczce 8 jajkami. Przykryłam przykrywką i jak się ścieło przewróciłam za pomocą talerza i innych sztuczek akrobatycznych na drugą stronę. Dobre było, mniam. Tylko nie wiem, dlaczego mam z tego powodu wyrzuty sumienia.

6 lipca 2007 , Komentarze (3)

Znaczy się jestem znów na dobrej drodze. Dzisiaj spożyłam 1400 kcal i mam nadzieję, że to wszytsko. Wodę na zmianę z herbatkami popijam w ilościach przemysłowych i to chyba działa. Tfu, tfu, aby nie zapeszyć!
Popadłam dzisiaj w totalny dół, aż książę małżonek przywołał mnie do porządku, mówiąc: musisz z deprechą poczekać, aż mi przejdzie, dwoje na raz, tego jeszcze nie przerabialiśmy. No i co? Nawet podepresić się nie mogę. Czyli nie zostało mi nic innego, tylko wziąć się do roboty. Ale mi się tak nie chce!!!!
Krakowskim targiem zmusiłam się chociaż do przyjemniejszej formy ruchu, tzn jazdy rowerkiem. Nie bacząc na pietrzące się chmury ruszyłam w traskę, pierwszy raz od miesiąca, szok. Po raz pierwszy pokonałam swój stały dystans z zamontowanym przez księcia małżonka licznikiem. Teraz już wiem, że do Tęgut jest 10 km. W sumie jeździłam 1godz. 20 min. i 33 sekundy. A co!! Jak ma być dokładnie, to do bólu! Prędkość maksymalna 31,2 km/h (to musiało być z górki, bo swoją ukochaną serpentynkę pokonywałam z prędkością 7 km/h - i tak nieźle), pokonany dystans 22.42 km, średnia prędkość 16,7 km/h. To daje około 600 spalonych kcal, czyli saldo mam poniżej 1000.
Ale się dzisiaj rozwinęłam liczbowo!!! Mam nadzieję, że to nie jest objaw braku pracy. Nie, nie, nie, wcale nie tęsknię do szkoły!!!!
Ogólnie pogoda nie zachęca do wyjścia z domu, ale przypomniałam sobie, jak to chyba ze dwa miesiące temu byłam taka zawzięta, że jeździłam mimo że woda zamarzała mi w koszyku (oczywiście w butelce). A teraz nie jest tak źle, temperatura jeszcze dodatnia. :) Co z tego, że w drodze powrotnej znowu zaczęło padać. Z cukru nie jestem.
Podobno wysiłek fizyczny powoduje wydzielanie jakiegoś hormonu szczęścia, czy czegoś podobnego, zatem jest nadzieja, że wylezę wreszcie z doła i odchudzanie będzie sprawiało mi znów przyjemność, czego i wam życzę :*

5 lipca 2007 , Komentarze (3)

Dzisiaj już byłam trochę grzeczniejsza. Podliczyłam wszystko i wyszło mi 1600 kcal. Zatem dużo lepiej, ale jeszcze niedobrze, tym bardziej, że niestety poza półgodzinnym spacerkiem było zero ruchu. Dzisiaj już nic nie pochłonę. Mam taka skromna nadzieję. Przygotowałam sobie buteleczkę wody, bo niestety tego dziś było jeszcze za mało.
Zabija mnie ta pogoda :( Ja potrzebuję słońca, mogą być nawet upały, byle nie takie niskie ciśnienie, że nic tylko się czołgam po podłodze.
Byłam dziś z Paulą u ortodontki. Cóż, muszę się trzymać mocno za portfel. Trochę będą te proste ząbki kosztować, ale czego się nie robi dla dzieci?! Za 2 lata, po maturze, będzie mogła już podrywać facetów na piękny uśmiech. Teraz tylko na inteligencję :) A to, jak wiecie, nie zawsze działa...

4 lipca 2007 , Komentarze (8)

Wstyd się przyznać, ale należą mi się kopniaki, że hoho. Właśnie podliczyłam spożyte dzisiaj kalorie i złapałam sie za głowę ze zgrozy. Nic dziwnego, że waga idzie w górę jak szalona skoro ja pożeram takie ilości. Dzisiaj było to ponad 5000 kcal. Miało być szczerze, więc jest. Ale zdeczka mi głupio.... Cóż, czas się zabrać za siebie. Nie będę robić ściemy, że pogoda, że książę małżonek, że odreagowuję wyjazd, że babodni... Zawsze coś będzie, a ja, cholera, nie chcę być gruba!!!!!
A miało być od dzisiaj lepiej. Ale zawsze coś zaczęłam, no nie? Podliczyłam dokładnie całe dzisiejesze pasienie. Może jutro świadomość tego pomoże mi ograniczyć apetyt?
Stanowczo piję za mało wody!! Od tego zacznę, a reszta jakoś się ułoży. Mam nadzieję!