Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kora1986

kobieta, 38 lat, Katowice

163 cm, 63.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 marca 2017 , Komentarze (15)

i niestety nie mam tu na myśli pogody. Michalina ma ospę wietrzną (nie zdążyliśmy się zaszczepić, bo to choroby i odstępy od chorób, odstępy od szczepień i odstępy od odstępów).. Broniła się równo 2 miesiące, bo pierwszy przypadek mieli w żłobku 8.01. Generalnie, gdyby nie krostki to nikt by nie powiedział, że jest chora. Nie ma gorączki, nie drapie się, nie jest marudna. No może trochę więcej śpi.Na szczęście mój tata może się nią zająć, bo inaczej byłabym skazana na 2 tygodnie “el-quatro” (L-4). Generalnie to mnie też co chwilę coś swędzi... ehh ta psychika :)


Ja w tym tygodniu wagę mam znowu na plusie 300g…. Okresu wypatruję za jakieś 6 dni, więc nie ma się co tłumaczyć…. :(

Wciągnęłam się w to fitatu. Liczę, ważę, nawet to co gotuje wklepuję i przeliczam na 100g (nawet kolację na dzień kobiet, którą Mąż ugotował):) I sama nie wiem co o tym myśleć… niby jadam 1600 kcal, a tyję. Może to jest za mało? Nie chcę schodzić do 1200… Mam tak rozwalony metabolizm? Co Wy myślicie? Co mam zrobić? Znając siebie boję się, że wpadnę na pomysł diety 1000 kcal….Ratujcie mnie przed moją własną głupotą!

Fitatu pomogło mi w jeszcze jednej kwestii. Zawsze byłam pewna, że w mojej diecie jest za mało białka, a tymczasem białko codziennie przekraczam, a niedobór mam w tłuszczach i węglowodanach. Brakuje mi jeszcze możliwości modyfikowania spalonych kalorii w treningach, bo każdy spala trochę inaczej i jak ktoś ma pulsometr to mógłby precyzyjnie uzupełniać dane. Orientujecie się czy da się utworzyć jakąś kopię tych wszystkich notatek?? Czy przy zmianie telefonu wszystko tracimy?


W związku z chorobą Miśki przez najbliższe 2 tygodnie jesteśmy uziemieni, więc będzie sielsko-rodzinnie :) Jutro mieliśmy mieć gości, ale postanowiliśmy to przełożyć na kolejny weekend. Niby Miśka czuje się ok, ale z dziećmi to jak w kalejdoskopie i jutro może być różnie. Dzieci znajomych już miały ospę, a zresztą oni zawsze przyjeżdżają bez dzieci, więc zasugerowali takie rozwiązanie ze względu na naszego Pieguska.


ps. ale jaja… wprowadziłam dzisiejszą wagę i zwiększyło mi limit kalorii!

8 marca 2017 , Komentarze (7)

Kochane Kobietki!!

Życzę Wam wszystkim i każdej z osobna, aby dzień kobiet gościł w Waszym życiu codziennie!

7 marca 2017 , Komentarze (10)

....dobrze powiedziane  - wypadałoby, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chwaliłby się na portalu o odchudzaniu moim minionym weekendem.


Uspokoiłyście mnie z tym moim czwartkowym bólem, że może być spowodowany owulacją - nigdy wprawdzie tak nie miałam, ale nigdy nie mów nigdy. Jedna z Was napisała też, że waga wzrasta w okolicach owulacji, bo estrogeny zatrzymują wodę…. powiem Wam, że kobiety to chyba faktycznie powinny ważyć się raz w miesiącu zaraz po okresie, a potem szlaban. Oczywiście myślałam o tym cały piątek - jak to możliwe? Przecież kiedyś tak nie miałam. Fakt - nie miałam, ale w sumie czemu ja się dziwię skoro brałam pigułki i organizm był sztucznie stymulowany hormonami. Jak miałam mieć opuchnięcia okołoowulacyjne czy okresowe skoro o tym wszystkim decydowały tabletki? No nic - pozostaje się tylko z tym pogodzić.


W sobotę byliśmy na imprezie - 60 urodziny mojego taty. Objadłam się po kokardy…. do tego stopnia, że po powrocie do domu kłuło mnie z każdej strony brzucha, więc wypiłam miętę i poszłam spać. Jakość snu oczywiście kiepska. Rano wstałam i byłam opuchnięta na maksa, a do tego wszystkie mięśnie dokoła brzucha tak mnie bolały jakbym dzień wcześniej zrobiła jakiś mega-mocny trening. Mój Mąż też nie czuł się lepiej. Oczywiście niedziela miała być już grzeczna, ale zadzwoniła mama, że zostało im jedzenie i żebyśmy przyszli na obiad. Umęczeni, bez siły na gotowanie poszliśmy. Na obiad w sumie zjadłam umiarkowanie, ale potem jeszcze reszta tortu, ciasta, mama wyjęła jakieś “super” cukierki…. Więc poniedziałek znowu powitałam opuchnięciem i krostą na twarzy. Mam to na co sobie zapracowałam, przynajmniej w niedzielę poćwiczyłam wieczorem - chyba w ramach rozgrzeszenia.


Oczywiście pełna wyrzutów sumienia kombinuję co tu teraz zrobić. Na wagę nie wchodziłam… poczekam do piątku. Wczoraj zainspirowana innymi Vitalijkami ściągnęłam fitatu. Wyliczyło mi, że powinnam jeść 1515kcal (nie wiem czy to nie za mało...). Wczoraj poszło1631. Zobaczymy jak będzie dzisiaj.W środę znowu będzie ciężko wieczorem - Mąż zawsze przygotowuje dla mnie kolację w dniu kobiet. Obiecuję sobie zjeść “normalną” porcję bez objadania się. Zresztą on wie, że preferuję dania fit, więc może się postara :)

3 marca 2017 , Komentarze (21)

Wczoraj wieczorem miałam ćwiczyć, ale złapał mnie jakiś dziwny kłujący ból po lewej stronie podbrzusza. Nie był to ból ciągły, ale taki jakby ktoś co jakiś czas wbijał mi szpilę w brzuch. Po momencie ból przechodził. Mąż mówił, że jestem strasznie blada (a że ja zazwyczaj jestem blada to musiałam naprawdę kiepsko wyglądać).Tym sposobem spędziłam cały wieczór z termoforem na brzuchu i rumiankiem z melisą w ręku. Nie wiem co to było, ale gdyby ten ból pojawił się z prawej strony to myślałabym, że wyrostek. Dzisiaj na razie jest ok.

Chociaż nie... nie jest ok. Na wadze 1 kg więcej.... i nie jestem przed okresem. Wprost przeciwnie - jestem w  połowie cyklu, pewnie gdzieś w okolicach owulacji i powinnam wyglądać i czuć się jak milion dolarów. A ja widzę, że jestem gruba i tyję. Skąd ten kg?? Mimo, że wczoraj później jadłam obiad to nie podjadałam i w mijającym tygodniu potrafiłam nawet 2-3 razy dziennie chodzić do WC. Z tej "rozpaczy" już zjadłam 1 delicję. Poobserwuję się jeszcze w najbliższym tygodniu i ....... i nie wiem co dalej. Dietetyk?

Amen!

ps. obiecuję się jakoś pozbierać przynajmniej jeśli chodzi o nastrój.

2 marca 2017 , Komentarze (18)

Wczorajszy dzień i obrzędy z nim związane są już chyba totalnym archaizmem. Wczoraj w pracy poszłam do kuchni odgrzać moją zupę-krem, a tam siedzi kilka osób i jedzą kurczaka z rożna, kotlety, jakieś potrawki z mięsem. W sumie tak mało jest dni, gdzie naprawdę powinniśmy się powstrzymać od potraw mięsnych, więc naprawdę myślę że każdy jest w stanie się tak “poświęcić”. I ja nie mam nic przeciwko takim zachowaniom u ludzi, którzy nie wierzą, są innego wyznania… ale jak ktoś bierze ślub kościelny, chrzci dziecko to chyba jakieś minimum zasad tej wiary powinien zachować. Oczywiście ja też nie jest przykładnym katolikiem i popełniam błędy, ale nie wybieram sobie tylko tych praktyk, które mi się podobają, a resztę odrzucam, bo “głupie, trudne, eeeee”. Z drugiej strony jak byliśmy wczoraj w kościele to było dużo więcej ludzi niż w niedzielę. Ot taki dysonans pomiędzy dwoma obserwacjami :)


Ok - to tak chciałam uzewnętrznić swoje wczorajsze zaskoczenie :) Absolutnie nie chciałam wywołać Waszego oburzenia i zażartych komentarzy. To pisałam ja - staromodna/niedzisiejsza Kora :)

1 marca 2017 , Komentarze (20)

Ja w sumie nigdy nie robiłam postanowień na wielki post (no może jak byłam dzieckiem to były typu - będę grzeczna). Sytuacja nieco się zmieniła kiedy związałam się  z moim Mężem. Jego mama co roku w wielkim poście nie je słodyczy, a i on niejednokrotnie podejmował się takiego słodyczowego detoksu z bardzo pozytywnym skutkiem. Ja również starałam się dotrzymywać mu kroku, ale generalnie jestem mało “słodyczowa” i “słodka”, więc nie miałam jakichś wielkich problemów. W tym roku postanowiliśmy uderzyć z innej strony. Rezygnujemy z naszych cheat-eveningów w piątki. Ktoś powie - ej kicha to wyzwanie skoro nie dotyczy codzienności. Ale powiem Wam szczerze, że z tego piątku będzie mi gorzej zrezygnować niż ze słodyczy przez cały miesiąc. Jakoś tak się utarło, że w piątek robimy sobie z Mężem reset - głównie pijemy winko, drinkujemy i oczywiście wtedy wpada jakaś przegrycha. Teraz będzie musiała nam wystarczyć po prostu zwykła kolacja i wzajemne towarzystwo. Nie będzie łatwo….. do  dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja. W związku z tym wczorajszego śledzika uczciliśmy kieliszkiem malinowej nalewki domowej roboty.


Obiecałam przepis na zupę, więc oto i on (znaleziony na blogu http://mbrzegowy.blogspot.com i poddany małej modyfikacji) :)


Zupa krem z pietruszki i gruszki z kaszą jaglaną


Składniki:

600g korzenia pietruszki

240g gruszki w całości

1 łyżka oleju

1 łyżka masła

1 l bulionu warzywnego (u mnie z mojej pasty bulionowej)

250g mleka 2%

2 garście kaszy jęczmiennej

sól, pieprz


Pietruszkę obieramy kroimy na mniejsze kawałki (ja kroiłam na ok 1 cm plastry). Na patelni rozpuściłam łyżkę oliwy i masła i wrzuciłam pietruszkę. Podsmażałam ok 5 minut i dodałam obraną i pozbawioną gniazda nasiennego gruszkę pokrojoną na porównywalnej wielkości kawałki jak pietruszka. Całość doprawiłam solą, piperzem i podsmażałam kolejne 5 minut. W tym czasie przygotowałam w garnku bulion.

Kilka łyżek bulionu wlałam na patelnię, żeby “wymyć” smak smażonej pietruszki i gruszki. Całą zawartość patelni przełożyłam/przelałam do garnka z bulionem i gotowałam do miękkości pietruszki. W tym samym czasie dodałam też kaszę jęczmienną.

Następnie wlałam mleko, zagotowałam i zblendowałam całość (kasza jest nadal wyczuwalna). Doprawiłam do smaku, choć niewiele było tu już do zadziałania, bo zupa naprawdę wyszła fajna :) Bardzo intrygujący smak pietruszki podbity słodyczą gruszki :) Zachęcam do wypróbowania :)


ps. i nawet zrobiłam jakieś fotki :)

28 lutego 2017 , Komentarze (25)

Ostatnio wszędzie czytam o “zapalnikach” powodujących niekontrolowane objadanie się. Okazuje się, że w końcu i u siebie zaczęłam zauważać pewną prawidłowość.

O jednej pisałam nie tak dawno - przegryzki. Jeśli pomiędzy posiłkami coś skubnę to zazwyczaj “skubię” już do czasu kolejnego posiłku. Ja mogę zjeść nawet jedną kostkę czekolady, ale musi się to odbywać w ramach posiłku, a nie pół godziny po, bo wtedy na jednej napewno się nie skończy i na 100% dorzucę jeszcze ze 3 inne rzeczy. Drugi zapalnik wynika trochę z pierwszego. Mam swoje “standardowe” godziny spożywania posiłków na tygodniu:

5.50 śniadanie

9.30 II śniadanie

12.30-13.00 lunch

16.00-16.30 obiad

19.00 kolacja

W dni treningowe jakiś lekki posiłek potreningowy koło 21.00.

W weekendy godziny się trochę różnią, ale też staram się trzymać mniej więcej 3-godzinnych odstępów i 4-5 posiłków. Wczoraj mój Mąż został dłużej w pracy. Jak udało mi się z nim skontaktować to była już prawie 17 i oczywiście czekałam na niego z obiadem podjadając. W końcu stwierdziłam, że muszę zjeść już ten obiad, ale objadanie nastąpiło i później. W związku z tym długim odstępem czasu cały czas czułam się “nienajedzona”. Przez to wchłonęłam 3 łyżki nutelli, kilka chrupek kukurydzianych i na szczęście resztę wolnego miejsca w żołądku “zapchałam” owocami - winogrona, pomarańcza, gruszka. Miałam ochotę na otwarcie zachomikowanych paluszków, ale Mąż popatrzył na mnie z politowaniem.... Kalorycznie pewnie bez tragedii, ale znowu odwróciły się proporcje - to nie ja rządziłam jedzeniem, tylko jedzenie mną.

No nic - co było, a nie jest…. Wczoraj zasada “dziś” nie zadziałała. Mam nadzieję, że dzisiaj się uda, bo generalnie nadal uważam ją za skuteczną. Przeczytałam o niej u której z Vitalijek chyba w zeszłym tygodniu. Chodzi w niej o to, że robimy postanowienie/plan na dziś. Nie mówimy sobie - przez tydzień nie będę jeść słodyczy, tylko mówimy “Dziś wytrzymam bez słodyczy/bez podjadania”. Powiem Wam, że wydaje mi się, że naprawdę ma to sens - jednak krótkoterminowe cele są łatwiejsze do osiągnięcia.Dzisiaj miał się pojawić jeszcze przepis na zupę, ale już i tak się rozpisałam, więc przepis pewnie pojawi się jutro :)

27 lutego 2017 , Komentarze (22)

Ostatkowy piątek jednak spożytkowałam na kręgle. Pojechałam na 20, a w domu byłam koło 23. Jak już się skończyły kręgle, a poziom alkoholu we krwi niektórych przekraczał dopuszczalne normy to zebrałyśmy się z koleżanką. Po prostu przestałam rozumieć niektóre żarty, wylewność itp. A w domu czekał na mnie stęskniony Mąż i też było miło :) Wieki nie grałam w kręgle i nawet nieźle mi szło - aż sama byłam w szoku :)

Sobotę spędziliśmy na urodzinach mojego chrześniaka. Ponieważ on jest pod stałą opieką dietetyka to urodziny były fit :D Jedyną nie “fitową” pozycją był tort. Poza tym było brownie z fasoli, szarlotka na fasolowym spodzie, pralinki jaglane i z daktyli, chipsy z jarmużu, pizza z batata, sałatka gyros bez majonezu, sałatka z roszponki. Powiem Wam, że to wszystko było bardzo sycące i naprawdę wróciłam pełna! Nie sprawdzałam jak moja waga, ale w niedzielę byłam 3 razy w WC, więc to jest chyba jakiś fenomen zdrowego jedzenia. Nawet jak zjesz dużo to organizm jakoś sobie z tym poradzi. Obym się nie myliła :) W piątek szklana waga prawdę Ci powie ;)



Na koniec przepisik :)


Pasta kanapkowa z pestek dyni (dobra samodzielnie na pieczywo i jako smarowidło pod wędlinę).

1 szklankę pestek dyni moczymy przez 2-6 godzin. Po odsączeniu blendujemy pestki z ½ szklanki wody, 2 łyżkami sosu sojowego, 2 ząbkami czosnku i 3 łyżkami natki pietruszki. Na koniec doprawiamy pieprzem. Pastę można też zrobić z pestek słonecznika (jak np. jesteście przekonane, że macie mnóstwo pestek dyni, a jednak okazuje się że jest ich trochę na dnie słoika :p). Spokojnie wytrzymała w lodówce kilka dni. Na pewno jeszcze zagości na moim stole :) Muszę w końcu zmobilizować się do robienia zdjęć moich kulinarnych wytworów…. dzisiaj mam w planie dość interesującą zupę, więc jak będzie dobra to pojawi się przepis ze zdjęciem :)

24 lutego 2017 , Komentarze (9)

Od poniedziałku zanotowałam spadeczek 200g - niby niedużo, ale w końcu coś po długich tygodniach zastojów i wzrostów :) W zeszły piątek było 61,9, więc tak naprawdę 1,4, ale to była waga "okresowa". Zmieniłam trochę strategię jedzenia, treningów - jeśli w przyszły piątek też będzie spadek to napiszę Wam co zrobiłam :) Mam nadzieję, że to "to", bo już od dłuższego czasu miałam takie przypuszczenia. Czyli co w moim przypadki zadziałało.

Udanego weekendu - naładujcie baterie :D

23 lutego 2017 , Komentarze (14)

I to bynajmniej nie jest kwestią tłustego czwartku czy “zawalenia” diety…..


Odebrałam wczoraj  wyniki posiewu moczu i byłam u lekarza:( Generalnie biorę teraz kolejny antybiotyk. Przypałętała się do mnie wyjątkowo paskudna bakteria (charakterystyczna dla zakażeń szpitalnych - oczywiście nie byłam w szpitalu), którą trudno się leczy ;( Czy udało się ją wyleczyć dowiemy się w połowie marca. Martwię się tym wszystkim, bo pamiętam jakie miałam przeboje w ciąży…. a myślałam w tym roku o kolejnej. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad konsultacją z urologiem. Niby anatomicznie wszystko ok, a co chwilę jakieś zakażenia. A przecież i wcinam żurawinę i piję pokrzywę...


W piątek mamy karnawałowe wyjście z firmy na kręgle i do klubu i powiem Wam, że byłam napalona na to wyjście, zorganizowałam sobie transport, żebym pierwszy raz mogła się coś napić i pobawić tak jak wszyscy… a teraz już nie mam ochoty iść, bo znowu szybko nadejdzie taki moment, gdzie trzeźwy z wstawionym nie będzie się potrafił bawić. Moje zdrowie oczywiście jest teraz dla mnie najważniejsze, ale tak jakoś to jest kropką nad i.

Aż dziw, że wczoraj jeszcze dałam radę poćwiczyć brzuch.