Wczoraj rano , po wizycie w szpitalu u Ojca, pojechaliśmy do Mamy. Czekać na pralkę, a poza tym miała umówioną wizytę u lekarza rodzicielki, aby ocenić wyniki morfologii. Rzut oka na te wyniki i decyzja- natychmiast do szpitala, przy hemoglobinie 7,4, tylko tak można zdecydować- to słowa lekarza. W przychodni zamówiono transport medyczny, ja pędem do domu, aby Mamę przygotować. No i ta pralka, która akurat miała "przyjść" w okresie transportu do szpitala. Telefon do opiekunki, aby przyszła i umyła Mamę, bo nie zrobiła tego rano(?), telefon do brata, aby poinformować o sytuacji i tu brak zrozumienia, co mnie bardzo zaskoczyło. Pralka wstawiona, stara oddana, za chwilę ratownicy medyczni przyjechali, pojechaliśmy na SOR. Tam uzyskaliśmy informację, że nie ma miejsca na oddziale wewnętrznym i Mama nie będzie przyjęta. Postawiłam się, poprosiłam na piśmie, że stan jej nie zagraża zdrowiu i życiu. Łaskawie zdecydowano o diagnozowaniu na miejscu. Po 2 godzinach oczekiwania badania - EKG, przy którym pielęgniarka zaczęła na Mamę krzyczeć, a ona biedna ma kłopoty ze słuchem i ze zrozumieniem . Znów moja reakcja, na co uslyszałam, że mam poczekać na korytarzu. Odmówiłam ,łaskawie pozwolono mi zostać. Określono mnie jako roszczeniowego i agresywnego członka rodziny. Mam to w dupie!. Byłam przy Mamie w czasie kolejnych badań, widziałam jej bezradność, strach . Wyglądała jak dziecko, które nie wie , co się z nim dzieje. Kolejne godziny oczekiwania, mąż już chodził po ścianach z nerwów ( pan doktor z SOR spędził godzinę poza gabinetem , na kolacji), Mama coraz bardziej zmęczona, chce się położyć, nie zdaje sobie sprawy gdzie jesteśmy. O 19 zmiana dyżuru, mamy nadzieję na szybka reakcję, a tu zero.. Idę na oddział wewnętrzny, tam panie pielęgniarki radzą, abym zrobiła małą awanturkę, wówczas ktoś się zainteresuje. Przy okazji mówią, że czekają na Mamę od 14. Wchodzę na chama do doktora na SOR, określam dokładnie moje żądanie, po 5 minutach jedziemy na oddział . O godzinie 20:30 Mama zostaje przyjęta. Jest wykończona, chce iść do domu, kładzie się do łóżka i prawie zaraz zasypia. Pani doktor zażyczyła sobie na drugi dzień jakieś wyniki gastroskopii Mamy, a ja poprosiłam, czy mogą być na czwartek, abyśmy mogli znaleźć czas na własne potrzeby I tu usłyszałam: "To wygląda jakbyście państwo specjalnie chcieli oddać rodziców do szpitala, aby sobie odpocząć." Tu moje nerwy już puściły. Oznajmiłam przedstawicielce "służby zdrowia" , że zagalopowała się, nie życzę sobie takich insynuacji i mam nadzieję, że nigdy więcej nie uslyszę takich uwag, które są nie fair, całkowicie mijają się z prawdą i są nie na miejscu. Nie czekałam na przeprosiny, po prostu wyszłam. I wcale nie spałam dobrze, mimo tabletek, które zażywam od 2 tygodni. Brat nie dzwonił, ja też nie będę się wyrywać. Dziś mąż pojechał po zmianę bielizny dla Ojca, po wyniki badań Mamy i drobiazgi dla niej, a po wizycie w szpitali zabrał mnie siłą do lasu. Pojechaliśmy na kilka godzin, zebrałam garstkę kurek, odwiedziłam tereny moje dawnej "posiadłości". Po powrocie znów szpital, rozmowa z lekarzem Mamy, Tak natychmiast potrzebne wyniki nie zostały przejrzane, może wieczorem?) wizyta u Ojca, golenie , rozmowa na temat wizji, które Ojcu się przewijają. Narazie czekają oboje na kolejne zabiegi. A moje ciśnienie dziś rano było ponad 160/58 i ciągły ból głowy. Czy dam radę?