marcowej pogody. Wprawdzie słońca trochę było, ale to wczorajszy dzień był wyskokiem natury. Dziś już "norma", ok. 10 stopni i wiatr chłodny. Za to bez smogu. Wydeptane 5 km i prawie 8.300 kroków. Deptany był Sopot, od Wyścigów, przez urokliwe uliczki, podziwialiśmy secesyjne kamienice, domy jak pałacyki, dworki. Z pięknymi oknami witrażowymi, z wykuszami, werandami drewnianymi, po prostu cuda! Potem znów do Kolibek i powrót autobusem do domu. Mijające nas rowery tylko śmigały, wkoło coraz zieleniej. Dzwoniła znajoma z działki nad jeziorem, nowi właściciele naszej "posiadłości" dokonali już wiele zmian, wycięli sporo drzew, w tym modrzewie wielgachne jak posągi. Po rozmowie gratulowaliśmy sobie z mężem decyzji o sprzedaży, bo naprawdę nie mamy ochoty na coroczne przygotowywania do sezonu. Wakacje mamy właściwie zaplanowane i niech tak zostanie. Wczoraj zadzwonił ojciec, po 2 miesiącach , chyba coś do niego dotarło, bo wreszcie przeprosił, tak samo mama. Niby wszystko powinno wrócić do normy, ale jakoś niesmak czuję nadal. Nie jestem zawzięta, wybaczę, ale nie zapomnę. Dziś obiad niedzielny, czyli rosół z makaronem, pieczony kurczak, buraczki , ziemniaki. Od czasu do czasu lubię i tak jadać. Znów przyszła do nas myśl przeprowadzki do mniejszego miasta, ale to chyba tylko taka fanaberia, bo morza nie zostawię. Tu jest po prostu pięknie i już.!