Wizyta w szpitalu dziś potwierdziła wcześniejszy stan. Dziś spacer nad morze, wreszcie! Jest lekko chłodniej, ale tak przyjemnie, bo bryza znad wody chłodzi. Weszliśmy do bazaru"Bo ze wsi", kupiłam wspaniały ser, kołduny, chleb orkiszowy, smalec domowy, wątrobiankę i pierogi ruskie. To na przyszły tydzień, aby nie kupować o 20 w Biedrze, bo wcześniej nie było czasu. Na obiad dziś rosół z kołdunami , sznycle indycze w warzywach( cebula, cukinia, papryka, pomidor, czosnek i zioła z balkonu), podam z ziemniakami i ogórkiem kiszonym. Będę się delektować wolnym czasem, do Matki jedzie brat, jutro także. Zrobiłam kilka pojemniczków galarety z kurczakiem. Zawiozę w poniedziałek, zrobię też sok z buraków na tę anemię . Dziś wieczorem idziemy na spotkanie z Filipem Łobodzińskim , na koncert "Dylan". To w ramach Literackiej Gdyni. Łobodziński tłumaczył teksty piosenek Dylana, ciekawa jestem rezultatu. Koniec wakacji jest faktem, a ja się ciesze z tego powodu. Zawsze uwielbiałam Trójmiasto w okresie wrzesień- październik, gdy kolory jesieni pięknie barwiły spacery nad morzem, secesyjnymi uliczkami Sopotu. Gdy na Długim Targu można było usiąść w kawiarence bez czekania na miejsce, a potem przejść się nad Motławę w stronę Żurawia. Za czasów studenckich październik był bajką dla nas, młodzieży. A wracając do adremu, czyli do diety, nie jest dobrze. Zjadam o różnych porach, jak czas pozwala, i co można zjeść szybko. Są też słodycze, bo zajadam stres. Wieczorem biorę tabletkę antystresową, aby zasnąć, ale i tak budzę się w nocy i rozmyślam. Każdy telefon to drżenie serca, to strach. Mam na szczęście ogromne oparcie i pomoc w mężu.