Mam serdecznie dosyć upałów, nocy bezsennych, potów na twarzy i ciele. A wilgoć taka wszędzie, że strach. Przez sobotę i niedzielę odetchnęłam trochę, wczoraj nawet skarpetki nałożyłam wieczorem. A i tak co chwila wychodziłam na balkon wdychać powietrze nasycone czymś podobnym do zapachu jesieni. Nie pisałam jakiś czas, bo mój laptop coś złapał, to chyba komputerowy covid był, znajomy magik od takich spraw poradził sobie od razu, ale oni, ci magicy, wiedza co nacisnąć. Spotkanie rodzinne udało się, był obiad w restauracji, spacer wcale nie krótki i potem wizyta u nas w domu. Wszyscy jesteśmy w podobnym wieku, więc i podobne mamy potrzeby i zainteresowania. Tylko kuzyn męża cierpi, bo jego żona nie lubi podróżować, on zaś wręcz przeciwnie. Spijał nam z ust opowieści o naszych podróżach i odwiedzanych miejscach. Cukinie ostatnio "chodzą" wśród tematów, ja także robiłam , ale faszerowane. Najlepiej wychodzą mi takie z resztek, czyli wszystkiego po trochu w farszu. A' propos resztek, dziś wykorzystałam napoczęty słoik ciecierzycy gotowanej. Lubię, więc szkoda wyrzucić, zrobiłam zatem sałatkę na bazie warzyw z rosołu, ogórka kiszonego i ciecierzycy, druga jej część trafiła do barszczu, wykonanego z resztki rosołu, dwóch ugotowanych wcześniej buraków ( była sałatka z pistacjami i kozim serem + zielenina). Dla seniorów takich jak ja z mężem strączkowe są ważne. Na obiad dziś kolejne resztki, czyli rosół z wczoraj z makaronem + mięso gotowane z indyka z tegoż rosołu. Zdrowo i żołądka nie obciąża. Zaplanowana i zarezerwowana podróż do Szczecina nie odbędzie się, nie chcę tam uciekać od smrodu gnijących ryb, nie chcę patrzeć na tę straszną katastrofę . Pojedziemy do Poznania, wreszcie będzie czas na tamtejsze muzea, bo będziemy nie w dni świąteczne. Dziś odwiedzaliśmy cmentarze, rano mąż pojechał do swoich, potem razem do moich rodziców. Odwiedziłam bibliotekę, gdzie pożyczyłam m.in. kryminał pisany przez Mikę Waltari. No proszę, nawet on skusił się na taka formę. A upały podobno jeszcze nadejdą. Cóż, świat umiera powoli.