Miało padać, miało być pochmurnie, a okazało się prześlicznie, ciepło i słonecznie. Do lasu pojechaliśmy przed 8, blisko, więc po 40 minutach byliśmy na miejscu. Pierwsze wrażenie- ogromna cisza, pusto na polach, nie słychać ptaków. Wrzosy przepięknie kwitną i wabią oko. Borówki czerwienią się wśród zieleni, taki las lubię. Przeszliśmy znaną trasę grzybową, trochę kurek i tyle. Widać za mało jeszcze padało, aby grzybnia ruszyła. Chwilkę siedzieliśmy na skraju lasu, patrząc na sprzątnięte pole, na obłoki płynące, na zieleń uspokajającą oczy. Cudne takie chwile, przywołuję je zimą, gdy jest ponuro za oknem. Skromny posiłek, pół jabłka, pół mandarynki, herbata rooibos, i powrót. Ogromnie się cieszę, że pojechaliśmy, teraz mam głowę wolną od natłoku myśli, które dziś nie pozwoliły zasnąć. Nawet ciepłe mleko nie pomogło. Na obiad dziś zupa buraczkowa, gulasz mięsny z pieczarkami , do tego kopytka razowe( dla męża) i surówki. Dziś mąż oporządził dynię, jutro ugotuję zupę jesienną. Wczoraj pochowałam ubrania letnie, sporo "przesiałam" i zostaną zaniesione do sklepu charytatywnego. Luźno mam w szafie, ale nie lubię trzymać rzeczy , których nie noszę przez kilka lat. Czytam książkę pt. "Strażnik rzeczy zagubionych" Jest urocza, taka poetycka, o dobru, którego nigdy za dużo. Za oknem dzieciarnia "rozmawia", czyli krzyczy do sienie, czyniąc niesamowity hałas. Na parapecie ostro pracuje trzmiel/bak, który karmi sie moimi kwiatami. Ostanie dni wakacji, jak to szybko zleciało!