Dzwoniłam do rodziców, aby umówić się na dziś. Po trzecim razie wreszcie ktoś odebrał i usłyszałam. Że niedobre jedzenie przywożę, , lepiej abym nic nie woziła jak ma być takie niedobre. Na moje pytanie co było niedobre usłyszałam, że jabłka. Te jabłka mąż zawiózł po zbiorze na działce sąsiadki. To szara reneta, wprawdzie nie jest dorodna, ale bardzo smaczna. Wkurzyłam się, wysłałam męża samego, a on biedak usłyszał, że te jabłka to chyba jakieś pastewne, dla zwierząt i ojciec nie życzy sobie takich. Jeżeli mamy coś przywozić, to tylko to, co on lubi! No faktycznie, stresów nie mam żadnych, a życie jest takie piękne! Podjęłam decyzję! Koniec z posiłkami dla rodziców! Pękam i mam dość! Rozmawiałam już z bratem na ten temat, on się nie dziwi. Znów wymieniliśmy zdania na temat naszych rodziców, spójne, ale cóż z tego. Dlatego jestem dziś cała na NIE!. Nie pójdę odebrać nowych okularów, bo miały być w piątek a nie dziś. I nie interesuje mnie, że kurier nawalił, bo to nie ja go zatrudniłam. Nie będę rozmawiać z ojcem na temat mojego zdrowia. Łaskawie zadzwonił ( po interwencji męża), a ponieważ znam ojca zafascynowanie chorobami, nie dam mu tej radości rozmowy o chorobach i nie wyraziłam zgody na rozmowę w tym temacie. Okazywanie prawdziwej troski jest czym innym, niż tylko uspokajanie własnego sumienia. A z dobrych rzeczy? Wczorajsza rozmowa z synem była taka miła, spokojna, optymistyczna i perspektywistyczna. Dziecko przyjedzie kilka dni przed 1 listopada, bo już 3 wylatuje do Irlandii, zawodowo. A ponieważ lot jest z Wrocławia, musi wrócić do Poznania, spakować się odpowiednio i dopiero jechać na lotnisko. Będę go zatem miała trochę i będę się napawać tym czasem.